Z Katarzyną Czubkówną – aktorką Teatru im. A. Fredry w Gnieźnie, która osiemnaście lat pracuje w teatrze gnieźnieńskim – o jej różnorodnych rolach i zainteresowaniach rozmawia Daniela Zybalanka-Jaśko.
Katarzyna Czubkówna wystąpiła w wielu interesujących rolach w okresie dwudziestu lat pracy na scenie. Zagrała m. in. Niemkę i Sekretarkę w „Kartotece” T. Różewicza, Alę w „Tangu” S. Mrożka, Agafię Tichonowną w „Ożenku” M. Gogola, Nataszę w „Trzech siostrach” A. Czechowa, Alinę w „Balladynie” J. Słowackiego, Egle’w „Sporze” Marivaux, Michasię w „Mieszczaninie Szlachcicem” Moliera, Pannę Młodą w „Weselu” S. Wyspiańskiego, Katarzynę w „Poskromieniu złośnicy” W. Szekspira, Sally Chessington w „Z rączki do rączki” M. Cooneya, Jane Tate we „Wszystko w rodzinie” R. Conneya, Panią Gosię w „Małej Apokalipsie” T. Konwickiego, Eurydykę – żonę Kreona w „Królu Edypie – Antygonie” Sofoklesa, Flipotę, służącą pani Pernelle w „Świętoszku” Moliera, Matkę Chrzestną w „Nie -Boskiej Komedii – Rzecz o krzyżu” wg. Zygmunta Krasińskiego. Zagrała także na Scenie Inicjatyw Aktorskich w „Państwowym złodzieju” F. Hadzića – Weronikę, Rybę w „Onych” wg. Pam Gems, Wirę w „Kto otworzy drzwi” Nedy Neżdany. Z bajek warto wymienić m.in. „O księżniczce z zamku gnieźnieńskiego” A. Malickiego, „Piękną i Bestię” L. Boswella, „Księcia i żebraka” M. Twaina, „Pippi Langstrumpf” A. Lingren, „Gelsomino w kraju kłamczuchów” G. Rodari, a ostatnio „Kopciuszka” A. Malickiego na motywach baśni Charlesa Perraulta. Ostatnio wystąpiła w farsie „Cha-Cha” R. Szamburskiego w roli Kubiakowej, zagrała także w „Królu Ryszardzie III” W. Szekspira w reżyserii Tomasza Szymańskiego Królową Elżbietę, małżonkę Króla Edwarda IV. Wejdzie w próby farsy „Per Procura” Neila Simona.
Dwadzieścia lat pracy w teatrze – nie tylko gnieźnieńskim – jak postrzegasz ten czas, który przecież wiele zmienił w Twoim życiu?
Z całą pewnością nie był to czas stracony – wiele udało mi się osiągnąć, zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej. Cieszę się, że udało mi się dojrzeć.
Teatr Elbląski w 1994 roku gościł w Gnieźnie z „Tangiem” Sł. Mrożka, gdzie zagrałaś Alę – to była Twoja ostatnia rola w tamtejszym teatrze. Już w następnym sezonie byłaś w Gnieźnie. Czy pamiętasz jaką rolą debiutowałaś na deskach sceny gnieźnieńskiej? Czym się wówczas kierowałaś, angażując się do Teatru gnieźnieńskiego?
Kiedy odchodziłam z Elbląga (nie bez żalu), kierowałam się głównie względami zdrowotnymi, bo klimat elbląski wyjątkowo mi nie służył i mimo, że miałam już podpisaną z dyrektorem Jasielskim umowę na następny sezon i wiedziałam, że przede mną perspektywa grania ciekawych ról w tamtejszym teatrze, musiałam mu podziękować. Szukałam teatru, który również dałby mi szansę rozwoju i taki znalazłam w Gnieźnie. Do tego jeszcze zdawałam sobie sprawę, że i tutaj będę miała szansę pracować z reżyserem, którego bardzo cenię czyli z Józefem Jasielskim. Kiedy więc okazało się, że dyrektor Szymański chętnie mnie przyjmie, byłam bardzo szczęśliwa i nie wahałam się ani chwili. Debiutowałam rolą Natalii w „Oświadczynach” Czechowa, którą zagrałam w zastępstwie koleżanki, również zmieniającej klimat. A prawdziwym debiutem była rola Gerdy w przepięknym przedstawieniu Tomasza Szymańskiego -„Królowej Śniegu” Hansa Christiana Andersena.
Zagrałaś parę lat temu Alinę w „Balladynie” J. Słowackiego, we wspaniałym spektaklu w reżyserii Tomasza Szymańskiego ze znakomitą scenografią Lucjana Zachmoca. Ten spektakl wpisał się na trwałe w klimat Gniezna. Alina to rola subtelnej, a jednak nieustępliwej dziewczyny, która walczy o Kirkora w baśniowym pojedynku na dzbany malin i ginie z rąk Balladyny. Jak wspominasz tę rolę?
Darzę tę pracę ogromnym sentymentem. „Balladyna” to przedstawienie, które długo gościło na naszej scenie. Rola Aliny miała więc szansę na dojrzewanie. Bardzo przyjemnie nam się dojrzewało razem z moją wspaniałą partnerką – Balladyną, graną przez Agatę Wojtaszak.
Egle w „Sporze” Marivaux w inscenizacji i reżyserii Henryka Tomaszewskiego ze scenografią Kazimierza Wiśniaka był niezapomnianym przeżyciem. Teatr Marivaux oscyluje wokół człowieka i zwycięstwa miłości. Młoda Egle, niestała w uczuciach, zwodzi swych partnerów i igra z miłością, co nie zawsze kończy się optymistycznie. Reżyser przedstawienia, poprzez swoje spojrzenie twórcy pantomimy, poprowadził go bardzo ciekawie. Spotkanie z tak wybitnym twórcą na pewno wiele Ci dało. Jak kształtowałaś w owym czasie swą rolę pod okiem reżysera?
Ach, to była cudowna współpraca. Należałoby raczej powiedzieć, że rolę tworzyłam nie tyle pod okiem, co „pod ręką” reżysera. Mistrz Tomaszewski prowadził mnie za rękę dosłownie i w przenośni. Ta ręka dawała mi siłę, ciepło i bezpieczeństwo.
W okresie Młodej Polski Stanisław Wyspiański napisał „Wesele”. Jego akcja rozgrywa się w Bronowiczach Małych, wsi podkrakowskiej, podczas wesela przyjaciela Wyspiańskiego – Lucjana Rydla. Ślub Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną, córką chłopa z Bronowic, odbył się w Krakowie. Pan młody miał 30 lat, a urocza, pełna wdzięku Panna Młoda 17 lat. Huczne wesele trwało kilka dni. Wielu spośród jego uczestników stało się pierwowzorami bohaterów dramatu, nie należy ich jednak identyfikować, gdyż Wyspiański nie tyle ich sportretował, co użył pewnych ich rysów do ukształtowania artystycznej fikcji. Czy to było Twoje pierwsze spotkanie z tym autorem? Jak odnajdowałaś się w tej postaci?
Naturalnie znałam Wyspiańskiego już wcześniej, ale tylko z drugiej strony – od strony widza. Pierwszy raz jednak miałam okazję przemówić jego słowem ze sceny. Najpiękniejszą recenzję dostałam wtedy od mojego Taty, który powiedział: „Kasiu, nigdy nie widziałem Cię tak radosnej”. Byłam „przeszczęśliwa”, bo takie było moje myślenie o Pannie Młodej – głównym rysem ,który w niej dostrzegałam i chciałam pokazać innym, była właśnie ogromna radość.
W 2005 roku zagrałaś główną rolę Katarzyny w „Poskromieniu złośnicy” W. Szekspira. Temat komediowy – „jak mężczyzna podchodzi do dziewczyny” jest tam potraktowany zgoła inaczej (jak zresztą we wszystkich niemal pozostałych komediach Szekspira), jego celem bowiem jest przedstawienie nie tylko zalotów, nie tylko ich rezultatów w postaci szczęśliwie ustawiających się na ślubnym kobiercu par, ale także przecież ukazanie chociażby krótkiego okresu wychodzącego poza uroczystość weselną i konsumpcję małżeństwa, a więc jak wygląda życie i jak wygląda…komedia wtedy, kiedy normalnie już kończy się akcja innych komedii Szekspira – inne jego komedie kończą się ślubem, a ta można by niemal stwierdzić – zaczyna się po ślubie; dopiero wtedy bowiem Petruchio poskramia Katarzynę, usposobioną do mężczyzn wręcz brutalnie i agresywnie, co ma podtekst zarówno seksualny, jak i obyczajowo-społeczny… Na co szczególnie zwracałaś uwagę podczas pracy nad rolą, którą zagrałaś zresztą brawurowo?
Bardzo dziękuję za komplement. Moim zdaniem Katarzyna wołała o miłość, której w życiu za mało zaznała. Jej bunt i agresja były spowodowane niedostatkiem tego uczucia. Poza tym w Petruchiu znalazł chyba dobrego partnera do rozmowy i nie tylko… Nie była już sama – stanęli razem przeciw światu.
Pani Gosia w „Małej apokalipsie” T. Konwickiego w reżyserii Lecha Raczaka to postać, która w tej niezwykłej scenerii w owym okresie była zagrana ciekawie. Pani Gosia zajmowała się kinematografią. Jej specjalnością było przejmowanie od państwa w ajencję upadłych przedsiębiorstw filmowych. Bohater sztuki jest moralitetowym everymanem, którego życiorys łączy najróżniejsze polskie losy. Jak się znajdowałaś w tym temacie?
Czasy „Małej apokalipsy” wydają się nam dziś odległe. Granie tego spektaklu było bolesne, przypominało nam bowiem o niechlubnej przeszłości. Aż trudno sobie wyobrazić, że naprawdę żyliśmy w tak absurdalnej rzeczywistości.
Eurydyka – żona Kreona w sztuce „Król Edyp – Antygona”, która popełnia samobójstwo po śmierci syna Hajmona, na skutek śmierci Antygony. Rola, którą zagrałaś rok temu w tragedii greckiej o jednym z najstraszliwszych konfliktów była wyrazem duchowych zmagań w tej sztuce. Tragiczne dzieje rodu Labdakidów to jeden z najbardziej znanych wątków mitologii greckiej. Ta postać pełna bólu po utracie syna to wcielenie rozpaczy matki. Jak ta rola wpłynęła na Twoją pracę w przedstawieniu?
Granie takich ról sprawia mi ogromną przyjemność. To właściwie epizod, ale jak wyrazisty. Jednocześnie wymagający dyscypliny i skromności środków. „Rozdzieranie szat” byłoby nie do zniesienia. Mam nadzieję, że udało mi się zrealizować koncepcję reżysera i „zmieścić” w konwencji spektaklu.
„Świętoszek” Moliera wyreżyserowany przez Józefa Jasielskiego był współczesnym thrillerem. Zagrałaś tam Flipotę, służącą pani Pernelle – rolę bez tekstu. A jednak tę postać pamięta się. Jak gra się takie role?
Właściwie powinnam zacytować samą siebie: „Granie takich ról sprawia mi ogromną przyjemność”. Konstruowanie postaci zostało dodatkowo skomplikowane poprzez odebranie mi mowy, ale na scenie najciekawsze jest to, co wydarza się „pomiędzy słowami”.
Osobny rozdział zajmuje u Ciebie Scena Inicjatyw Aktorskich. Dotychczas zagrałaś tam trzy role, każda w swoim rodzaju była niezwykle interesująca: począwszy od uwodzicielskiej Weroniki w „Państwowym złodzieju” F. Hadźića, poprzez Wirę w czarnej komedii „Kto otworzy drzwi” N. Neżdany o problemie wolności dwóch kobiet i wreszcie Rybę w sztuce „One” wg. Pam Gems – samotną kobietę uwikłaną w życie, która umiera na skutek przedawkowania leków. Czy role te wzbogaciły Twój warsztat? Różniły się od przedstawień przygotowywanych w normalnym trybie, kiedy pracuje się dłużej i w innych przestrzeniach. Jak jest w Twoim przypadku? Czy z chęcią grasz na Scenie Inicjatyw Aktorskich?
Każda praca nad rolą czegoś mnie uczy. Zasadą przy Scenie Inicjatyw Aktorskich jest praca „po godzinach”. To teren naszych poszukiwań, a więc nie jest problemem poświęcenie tej niewielkiej ilości wolnego czasu. Nietypowa przestrzeń to tylko kolejne wyzwanie, a ja je chętnie podejmuję. Scena Inicjatyw Aktorskich nie jest nastawiona na zysk, chyba tylko taki, że aktorzy mogą zmierzyć się z zadaniami, które ich frapują, a publiczność poznać mniej znaną literaturę. Praca ta jest szczególnie cenna – to nasze „laboratorium”, wzbogacające, mam nadzieję, nasz warsztat. Niewielka liczba przedstawień nie stanowi dla mnie problemu, bo ważna jest praca nad rolą. Oczywiście byłoby wspaniale, gdyby udało się zagrać sto i więcej razy, ale w Gnieźnie jest to raczej niemożliwe.
Jesteś po premierze czarnej komedii „Cha-cha” Rafała Szamburskiego. Rzecz dzieje się w domu zamożnej mieszczańskiej rodziny. Zdarzyło się nieszczęście – śmierć ojca. Piętrzą się nieporozumienia i komiczne sytuacje. Zagrałaś rolę Kubiakowej (przyjaciółkę Matki), która podczas całej akcji sztuki towarzyszy całemu zdarzeniu i wspomaga je, ferując często nieprawdopodobne i absurdalne wyroki na temat przygotowań do pogrzebu Ojca, męża głównej bohaterki. Współczesna farsa wymaga wielu nakładów od strony reżyserskiej jaki i aktorskiej. Jak pracowało się nad współczesną farsą?
Tu muszę sprostować – „Cha-cha” nie jest farsą, to współczesna czarna komedia, jak zaznaczył autor. Przyznać muszę, że ze względu na specyficzne środowisko, w którym rozgrywa się ten dramat, trudność sprawiał mi specyficzny język bohaterów, stworzony przez autora. Niestety, praca nad komedią wiąże się jeszcze z tym, że aktorzy muszą traktować swoje postaci bardzo serio, a na próbach w niektórych sytuacjach trudno zachować powagę…
Sama Kubiakowa, to postać pełna humoru i dowcipu, która potrafi rozładować każdą sytuację. Czy taka rola, wzbudzająca sympatię publiczności sprawia satysfakcję?
Nie określiłabym tak tej postaci, ale jeśli wzbudza sympatię publiczności – bardzo się cieszę.
Zagrałaś w „Królu Ryszardzie III” W. Szekspira rolę Królowej Elżbiety, małżonki Króla Edwarda IV.W tej mrocznej atmosferze, gdzie zbrodnia rodzi zbrodnię, rozgrywa się akcja dramatu, którego bohaterem jest Ryszard III. Tragedia opisuje jego zdradziecki spisek przeciw bratu Clarence’owi, pożałowania godne zamordowanie niewinnych bratanków (dzieci Elżbiety) oraz tyrańskie przywłaszczenie sobie prawa do tronu wraz z pełną relacją o jego podłym żywocie i w najwyższym stopniu zasłużonej śmierci. Elżbieta – matka dzieci, które zginęły z woli Ryszarda to postać tragiczna, pełna uzależnień i związków z otaczającym światem, postawiona jest w sytuacji, która zmusza ją do podjęcia decyzji, ale sam Szekspir nie kończy tej kwestii i skłania widzów do myślenia. Jak pracowałaś nad rolą Królowej Elżbiety i jak gra się po premierze?
Na początku pracy bardzo trudno było mi zrozumieć, kim jest Elżbieta i co nią powoduje. Nie potrafiłam zrozumieć tej postaci i każde wejście na scenę w trakcie prób uznawałam za porażkę. Dopiero, kiedy doszliśmy do ostatniej bardzo trudnej dla mnie sceny obnażania Elżbiety udało mi się określić postać – jej charakter i motywy działania. Jak zwykle po premierze zdarza się wciąż, że odkrywam w mojej bohaterce coś nowego i muszę przyznać, że teraz granie tej roli daje mi wiele radości.
Teatr gnieźnieński to teatr eklektyczny, gdzie pojawia się zarówno klasyka, komedia, farsa, a także bajki, które mogą dawać dużo satysfakcji dzieciom i młodzieży. Grasz w bajkach z powodzeniem. Wystąpiłaś niedawno w roli Kota w „Gelsomino w kraju kłamczuchów” Gianniego Rodariego w reżyserii Tomasza Szymańskiego. Sam autor odszedł od dotychczasowego języka włoskiej poezji dziecięcej na rzecz utworów, w których do małego odbiorcy mówi wprost i w sposób bliski. Często odwołuje się w nich do sytuacji i zdarzeń z życia codziennego włoskich dzieci. Z drugiej strony, zarówno jego poezja, jak i proza niosą ogromny ładunek fantastyki, równie lubianej przez najmłodszych. Scena trzech rozśpiewanych kotków budzi wiele pozytywnych emocji. Ujmujące kotki śpiewają, tańczą, słowem jest to jedna z piękniejszych scen spektaklu. Jak się gra takie postacie?
Najmłodszą widownię szanuję na równi z dorosłymi, a może nawet bardziej, cieszę się więc, jeśli moja praca daje dzieciom radość. Zresztą dzieci odwdzięczają się natychmiast swoją żywiołową reakcją. Niedawno poznałam chłopca (dziś już dorosłego mężczyznę), który do dziś pamięta, jak wręczał kwiaty Gerdzie – osiemnaście czy siedemnaście lat temu (pozdrawiam Grzesiu!). Poznałam też innego, któremu z kolei utkwił w pamięci kotek z „Pinokia” sprzed piętnastu lat (pozdrawiam Daniela!).Takiej satysfakcji nie kupi się za żadne pieniądze!!!
„Pippi Langstrumf” A. Lindgren, „Piękna i Bestia” L. Boswella, „Kopciuszek” A. Malickiego na motywach baśni Perraulta – różnorodność bajek, w których grałaś i grasz sprawia, że temat jest Ci bliski. Jaki jest stopień trudności w bajkach, co trzeba najpierw pokonać?
Zwykle te role (zwłaszcza zwierzęce) wiążą się z dużym wysiłkiem fizycznym – trzeba pokonać strzykanie w kościach i sztywność kręgosłupa.
Praca z reżyserami nie zawsze dobrze się układa. Którego z reżyserów cenisz sobie najbardziej, i który z nich wiele Ci pomógł w pracy nad rolą?
Praca z każdym reżyserem jest inna. Więcej na ten temat nie powiem, bo każdy z nich jest egocentrykiem łasym na pochwały i uważa się za największego geniusza na świecie. Lubię reżyserów, z którymi można dyskutować i którzy dają się przekonać. Oczywiście w rozsądnych granicach.
Opracowałaś wspólnie z Michałem Frydrychem scenariusz do moich tekstów poetyckich z kompozycjami Marcina Głucha. We współpracy z Centrum Kultury eSTeDe w Gnieźnie powstało zdarzenie teatralne pt. „Z miłości”, w którym biorą udział także koledzy z naszego teatru, połączone z prezentacją filmu „Życie to gra”. Co było dla Ciebie w tych tekstach najważniejsze podczas pracy nad materiałem, bowiem jest przeplatana prozą poetycką, a także moimi wyznaniami. Próby będą odbywały się we wrześniu a premiera tego spektaklu w Teatrze gnieźnieńskim przewidziana jest na sobotę 15 września. Jaki charakter końcowy będzie miała premiera?
Najważniejszy w tych tekstach jest dla mnie człowiek, który zmaga się odważnie z codziennością. Jak dobrze wiesz, to zdarzenie jest ukłonem w Twoją stronę – kobiety, która łączy w sobie pasje artystyczne i pasję życia. Tytuł „Z miłości” jest wieloznaczny – wiele w życiu robiłaś z miłości (nie tylko do teatru),to zdarzenie też zrodziło się z miłości – kompozytor zakochał się w Twojej poezji tak samo jak „scenarzyści”, a wykonawcy kochają teatr i ludzi z nim związanych. Cieszę się bardzo, że udało się namówić do współpracy eSTeDe i zespół „Załoga Białego Rumu”. Dodam jeszcze, że prezentacja odbędzie się w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa Kulturowego. Pozwolę sobie jeszcze na „prywatę” – spektakl ten chciałabym zadedykować młodym koleżankom i kolegom wchodzącym w zawód i w życie. Zapraszam wszystkich na prezentację – widzom mogę powiedzieć, że takich nas jeszcze nie widzieli.
Marcin Dominik Głuch, jak już wspominałam napisał muzykę do moich tekstów poetyckich. Czy trudno jest śpiewać wiersze i jak pracowało się nad piosenkami skomponowanymi przez pana Głucha?
Czasem mam wrażenie, że wiersze łatwiej śpiewać niż mówić… Marcin poświęcił bardzo dużo czasu na to, żeby nas dobrze przygotować do spektaklu, wykazał się wielką cierpliwością i otwartością na nasze propozycje. Jednocześnie jego muzyka bardzo ułatwiła nam pracę, ponieważ pięknie odczytał Twoje wiersze.
Zaczynasz próby sztuki „Per Procura” Neila Simona w reżyserii i opracowaniu muzycznym Bartosza Zaczykiewicza. Po tragicznej Królowej Elżbiecie w „Królu Ryszardzie III” Szekspira – farsa. Czy wiesz co będziesz grała?
Próby zaczną się w połowie września – wtedy odbędzie się pierwsze spotkanie z reżyserem i dopiero wtedy dowiem się, jaka przypadnie mi rola. Mam nadzieję, że będzie interesująca.
Z czego jesteś w tej chwili najbardziej dumna, co udało Ci się doprowadzić do końca?
Jestem dumna z moich piątek i czwórek z egzaminów w szkole, w której teraz się uczę. Udało mi się samodzielnie urządzić mieszkanie, choć to nie koniec, bo wciąż jeszcze w nim dużo do zrobienia.
Jak patrzysz obecnie na upływający czas?
Bywają dni, kiedy za dobrze widzę go w lustrze. Całe szczęście, wzrok już nie ten i wystarczy zdjąć okulary, żeby wszystko wróciło do normy. A poważnie – jak wiele moich rówieśniczek, jestem mile zaskoczona tym, jak wspaniale jest być kobietą po czterdziestce – dojrzałą, pewną siebie i pełną planów do zrealizowania.
Grasz wiele ciekawych ról, jesteś jedną z ważniejszych aktorek w tym teatrze – czy jest jakaś postać, którą byś z przyjemnością zagrała, i która dałaby Ci pełną satysfakcję w Twojej pracy zawodowej?
Wybieram koło ratunkowe – pomoc publiczności. A serio? Nie wiem. Marzenia spełniają mi się codziennie i nie nadążam tworzyć nowych.
Dziękuję za rozmowę.
Ja również i pozdrawiam wszystkich naszych widzów – byłych, obecnych i przyszłych. Zapraszam do teatru!