Z Wojciechem Siedleckim, który ma trzydzieści siedem lat pracy w zawodzie, a dwanaście lat na scenie gnieźnieńskiej, jest obecnie po premierze bajki „Szpak Fryderyk” Rudolfa Herfurtnera w reżyserii Łukasza Gajdzisa, wszedł także w próby sztuki Carlo Collodiego „Pinokio” w nowej adaptacji Maliny Prześlugi, gdzie zagra główną rolę Dzepetto w reżyserii Robera Drobniucha, z wybitnym aktorem rozmawia Daniela Zybalanka-Jaśko
Wojciech Siedlecki w roku 1978 ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną we Wrocławiu. Debiutował w Teatrze Polskim w Bydgoszczy rolą Sylwiusza w „Słudze dwóch panów” Carlo Goldoniego. Pracował jedenaście lat w Teatrze Polskim w Poznaniu, a także w Gorzowie i Legnicy. Od stycznia 2002 jest na etacie w teatrze gnieźnieńskim. Ma w swoim dorobku ponad 140 ról.
Jest Pan po premierze bajki „Szpak Fryderyk” Rudolfa Herfurtnera, gdzie zagrał Pan w duecie z Martyną Rozwadowską rolę Hubera. Sztuka opowiada o relacjach między dwoma osobami. Wielbicielka szczurów pani Maier i zakochany w ptakach Huber żyją pod jednym dachem, demonstrując wobec siebie wzajemną niechęć, jednak wspólna rozmowa zmienia ich wzajemne relacje i sprawia, że bohaterowie odkrywają, jak wiele ich łączy. Jak pracowało się pod nowym kierownictwem z reżyserem Łukaszem Gajdzisem?
Bardzo efektywnie, twórczo i szybko.
Potrzeba akceptacji, uczucia, ten magiczny świat wyobraźni sprawiają, że teatr może stworzyć baśniową rzeczywistość i mądrą. Uczącą miłości i wzajemnego zrozumienia. Jak Pan pokonywał scenografię, która była przecież skomplikowana, a jednak atrakcyjna?
Mam już swoje lata i trochę się obawiałem tej wysokiej konstrukcji, ale okazało się, że ze mną nie jest tak źle. Ta scenografia jest niewątpliwie jedną z atrakcji tego przedstawienia.
Czym różni się praca nad „Szpakiem Fryderykiem” od dotychczasowych?
Niczym. Tak samo trzeba się zaangażować jak w inną pracę.
Huber, który jest dziwakiem zakochanym w ptakach, wiele nie akceptuje w kontaktach z panią Maier, która z kolei jest wielbicielką szczurów. Żyją razem, wiele perypetii podczas akcji sprawia, że wzajemna niechęć, nawet wrogość zamienia się w przyjaźń, która kończy spektakl. Spektakl kończy się afirmacją i miłością do ptaków i zwierząt. Jak reagują na te spotkania dzieci?
Ponieważ spektakl opowiada o miłości, tolerancji, potrzebie zrozumienia, akceptacji i jest to pokazane w prosty, przystępny sposób, dlatego jest odbierane przez dziecięcą widownię bardzo żywiołowo i z dużym skupieniem.
Po wielu znakomitych rolach, nie tylko w Teatrze gnieźnieńskim, gdzie zagrał Pan Konrada w „Wyzwoleniu” S. Wyspiańskiego, Pijaka w „Ślubie” Gonzago w „Trans -Atlantyku” W. Gombrowicza, Hrabiego Henryka w „Nie – Boskiej Komedii Rzecz o Krzyżu” Z. Krasińskiego, Władimira w Czekając na Godota” S. Becketta, Papkina w „Zemście” Al. Fredro czy Ryszarda III w „Ryszardzie III” W. Szekspira, albo Stomila w „Tangu” S. Mrożka. Jak Pan odnajduje się w bajce po tak wybitnych rolach?
Ja jestem lalkarzem z wykształcenia i zawsze ten typ widowni był mi bardzo bliski. W kreowaniu postaci dążymy do przekazania pewnej prawdy, która jeżeli zostanie przedstawiona autentycznie, od środka z zaangażowaniem będzie odebrana przez dzieci jako coś oczywistego, bliskiego. Dlatego tak bardzo staramy się pokazać z koleżanką Martyną na scenie prawdziwe uczucie, które najpierw dzielą, a potem łączą dwoje bohaterów.
Rozpoczęły się próby „Pinokio”, gdzie gra Pan główną rolę ojca Pinokio Dzepetto. Jak przebiegają próby?
Trudno powiedzieć jesteśmy dopiero na starcie.
Wspomnijmy także o reżyserii zresztą ostatniej za dyrekcji Tomasza Szymańskiego „Dam i Huzarów” Al. Fredry, gdzie zagrał Pan przezabawnie Grzegorza. Jest to XIX wieczna komedia o miłosnych perypetiach wojaków stacjonujących w dworku na prowincji, którzy ulegają przemożnej sile miłości do kobiet. Kończą się te perypetie wbrew rozmaitym intrygom i przeciwnościom, w którym jednak zwycięża rozsądek i pogodzenie z losem. Czy komedia potrafi działać odświeżająco podczas pracy nad rolą?
Jest to taki typ repertuaru, który zawsze daje trochę wytchnienia aktorom i widzom.
Co sądzi Pan o komediach Aleksandra Fredro?
Bardzo je lubię.
Przygotowując się do roli Papkina w „Zemście” mając takich poprzedników jak Tadeusz Łomnicki, czy Wojciech Pszoniak trudno było podejmować działania na scenie?
Nie, ponieważ mój Papkin jest zupełnie inny. Jest starym pierdołą w przeciwieństwie do innych realizacji.
Pracując nad rolą w komedii sądzi Pan, że trzeba znaleźć odpowiedni klucz do postaci?
Generalnie do każdej postaci trzeba znaleźć klucz. W komedii jest o tyle trudniejsze, że postać musi bawić, nawet jeśli tak jak w przypadku Papkina, gdzie jest to postać tragikomiczna.
Zajmijmy się jeszcze tematem „Tanga” Sławomira Mrożka w reżyserii Józefa Jasielskiego, w którym wystąpił Pan w roli Stomila. Ta niedawna premiera zapisała się na trwałe w pamięci widzów gnieźnieńskich. Zagrał Pan w tym przedstawieniu Stomila, ojca Artura, artysty, ideologa buntu, który najchętniej chodzi w rozpinanej piżamie, zaniedbany, manifestacyjnie obnosi swoją pogardę dla wszystkich norm. Jak Pan rozpracowywał postać Stomila?
To były długie dyskusje z reżyserem, analizy postaci, szukanie pewnego klucza, bo jest to postać złożona o strukturze niepokornego artysty.
Stomil w młodości wraz z Eleonorą burzył konwencje, prowokował skandalizującym zachowaniem, odrzucał wszelkie reguły i normy. Należy do pokolenia, które uwolniło świat od zasad, sprowadziło go do anarchii. Teraz żyje wspomnieniami. Zajmuje się nikomu niepotrzebnymi eksperymentami w sztuce. Nie rozumie rozterek syna. Z wiekiem z buntownika, intelektualisty i eksperymentatora zamienił się w bezwolnego, zdradzanego męża przez Eleonorę. Wierny wciąż w posłannictwo sztuki. Nagromadzenie tych cech w postaci Stomila sprzyjało w tworzeniu roli?
Groteskowość jest wpisana w ten utwór. Trudno z nią polemizować.
Nie bez znaczenia jest ostatnia scena utworu Sławomira Mrożka – tytułowe Tango, w której wszyscy uczestniczą po śmierci Artura, na co rodzina wraz ze Stomilem wydaje przyzwolenie. Te współczesne problemy ukryte pod maską komicznej groteski wprowadzają inny niż zazwyczaj kierunek postaci. Czy brał Pan to również pod uwagę?
Pracując nad rolą myślę o wszystkich możliwych wariantach postaci, aby niczego nie przeoczyć i nadać jej odpowiedni profil.
Wspomnijmy jeszcze amerykańską komedię „Per Procura” Neila Simona w reżyserii Bartosza Zaczykiewicza, gdzie zagrał Pan Erniego Lasacka. Amerykańska komedia różni się od polskich komedii inną formą, inną tematyką, a także innymi relacjami. Jednak spektakl cieszył się w Gnieźnie powodzeniem. Przypomnijmy że ,komedia zrobiła zawrotną karierę na scenach Broadwayu. Przeniesiona na ekrany kin prędko zyskała popularność i przetrwała do dziś, zajmując pierwsze miejsce w światowych rankingach najlepszych melodramatów i komedii romantycznych. Pana postać wspomagała i rozwijała akcję, była ważnym elementem spektaklu. Ma Pan duże doświadczenie w amerykańskich produkcjach, bowiem grał Pan w takich spektaklach jak "Wszystko w rodzinie", czy "Z rączki do rączki" Cooney’a. Z perspektywy czasu jak dzisiaj odbiera Pan sztukę "Per Procura"?
Grając w tym przedstawieniu zawsze się dobrze bawiłem i mam nadzieję, że publiczność także.
Jak Pan ocenia dzisiejszy Teatr?
Mamy do czynienia z pewną rewolucją, która czasem pożera swoje dzieci. Jak każda rewolucja niesie za sobą ofiary. Nie wszystko mi się w niej podoba, ale są też rzeczy, które mnie zachwycają w nowym spojrzeniu na teatr.
Czy ma Pan jakieś zainteresowania pozateatralne?
W tej chwili stałem się właścicielem małego skromnego domu z ogródkiem, czyli spełniłem marzenie o własnym kącie, o grzebaniu w ziemi. Wróciłem w ten sposób do moich najciekawszych i najlepszych chwil z dzieciństwa i okresu dorastania.
Trzydzieści siedem lat pracy na scenie i doświadczenia, które nabył Pan przez ten okres utwierdziły Pana w przekonaniu, że ten czas nie został utracony. Jak Pan ocenia te lata?
Moje zaangażowanie w pracę rzadko pozwalało mi na oddech. Zawsze z niecierpliwością czekałem na urlop, a później nie mogłem się doczekać jego końca. Coś mnie zawsze gna do teatru.
Co zmieniłby Pan w swoim życiu?
Wiele rzeczy. Chciałem kiedyś zostać kierowcą tira.
Z czym wiąże Pan obecnie nadzieję na przyszłość?
Z tym, że już jestem za stary żeby zostać kierowcą tira…
Dzięki za rozmowę
tekst: Daniela Zybalanka-Jaśko
foto: M. Skrzypkowski
Uważam, że pan Wojciech jest najlepszym gnieźnieńskim aktorem. Wspaniale zagrał Papkina w” Zemście” Fredry. O wiele, wiele lepiej od Romana Polańskiego! Dobrze, że w Gnieźnie mamy takiego aktora.
Jeden komentarz
Uważam, że pan Wojciech jest najlepszym gnieźnieńskim aktorem.
Wspaniale zagrał Papkina w” Zemście” Fredry. O wiele, wiele lepiej od Romana Polańskiego! Dobrze, że w Gnieźnie mamy takiego aktora.