Publikujemy treść listu otwartego prof. UAM dr hab. Klaudiusza Święcickiego do Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka.
Szanowny Księże Arcybiskupie!
Miałem przyjemność spotykać się z Ks. Prymasem nie tylko w czasie uroczystości religijnych, ale także jako prorektor jednej z gnieźnieńskich uczelni oraz w przestrzeni wolnej, akademickiej dysputy. Jest Ks. Arcybiskup Kawalerem Medalu Św. Jerzego, przyznawanego przez także i mi bliskie środowisko „Tygodnika Powszechnego”. Zresztą p. Jerzego Turowicza miałem honor znać osobiście i uważam go za wzór katolickiego intelektualisty. Cenię sobie wiele wypowiedzi Ks. Prymasa. Dlatego jako akademik ośmielam się skreślić te kilka słów. Uważam bowiem, że obowiązkiem intelektualisty jest nie tylko spełnianie się w obszarze naukowego poszukiwania prawdy o człowieku oraz otaczającym go świecie, lecz także obywatelska służba społeczeństwu.
Z uwagą przeczytałem list Ks. Arcybiskupa przed zbliżającym się Dniem Wszystkim Świętych i Dniem Zadusznym. Dziękuję za troskę o życie i zdrowie wiernych, okazaną w czasach gdy nauka bywa bezsilna wobec pandemii. Słowa zachęcające do wiary, dodającej siłę przetrwania są ważne. W odniesieniu do drugiej części listu Ks. Prymasa, odnoszącego się do ostatnich manifestacji – powszechnie zwanych Strajkiem Kobiet – mam jednak odczucia ambiwalentne. Doceniam wyważone słowa i retoryczny umiar. Odnoszę jednak wrażenie, że zbyt łatwo Ks. Arcybiskup wyznacza linię podziału. Intelektualista ma obowiązek spojrzeć w istotę rzeczy, wnikając w nią głębiej niż polityczne spory czy medialne przekazy. Słuszność ma Ks. Prymas pisząc, że iskrą ostatnich, bardzo niepokojących, wydarzeń było czwartkowe orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego. Nie zgadzam się jednak, by było jego zasadniczą przyczyną. A jest nią dekompozycja podstawowych zasad demokratycznego państwa prawa i obywatelskich wolności. Nie popieram ekscesów protestujących, w tym wandalizmu i skandowanych wulgaryzmów. Ale czyż, wykazując podstawową empatię, nie można zinterpretować ich jako krzyku skrzywdzonych i poniżonych, którym odebrano godność i prawo do decyzji? Wśród protestujących są przecież tysiące katolików, świadomych swej wiary, którym los Kościoła nie jest bynajmniej obojętny. Osobiście się do nich zaliczam, sądząc jednocześnie, że norma religijna nie powinna być normą prawną, jeśli nie ma na to powszechnej zgody. A przecież korzenie idei obywatelskiej wspólnoty państwowej, powstałej w wyniku umowy społecznej, sięgają myśli św. Tomasza z Akwinu. W pluralistycznym, demokratycznym państwie prawa Kościół katolicki, podobnie jak inne podmioty życia publicznego, ma prawo do wolnego głoszenia swych poglądów. Może więc bez przeszkód propagować swe nauczanie o świętości życia od momentu poczęcia do naturalnej śmierci. Powinien on jednakże, znów jak każdy inny podmiot, szanować i inne poglądy etyczne, wyprowadzone z odrębnych aksjomatów. Wielką wartością Kościoła posoborowego jest to, że wybrał on (przynajmniej deklaratywnie) drogę dialogu z inaczej myślącymi, którą wytyczył Jezus Chrystus, a którą tak pięknie podążali św. Wojciech i św. Dominik. W bliższych nam czasach wiernymi tradycji dialogicznej byli papieże: św. Jan Paweł II, Benedykt XVI i obecnie Franciszek. Jednocześnie zdecydowani obrońcy życia nienarodzonych. Obecnie podobne poglądy wypowiadają Miłosierna Samarytanka s. Małgorzata Chmielewska, etyk ks. prof. KUL dr hab. Alfred Wierzbicki czy charyzmatyczny kaznodzieja młodzieży O. Adam Szustak OP. Centrum refleksji filozoficznej mego Mistrza, ks. prof. Józefa Tischnera była koncepcja człowieka jako istoty dramatycznej, niekiedy błądzącej w aksjologicznym świecie wyborów, lecz zawsze wolnej i myślącej.
Proszę wybaczyć Ks. Arcybiskupie, ale czy zdania o profanacji nie są nieco na wyrost? Nie pochwalam aktów wandalizmu i przerywania Eucharystii. Ale nie zwalnia mnie to od obowiązku próby ich zrozumienia. Uczestnicy tych zajść nie znieważyli przecież Najświętszego Sakramentu, nie połamali krzyży. Malunki sprajem na murach świątyń uważam za akt niegodny, ale przecież wystarczą środki czystości i odrobina dobrej woli, by zniknęły. Czyż zresztą stawiający się tak chętnie na hasło obrony świątyń niektórzy członkowie organizacji narodowych i narodowo-katolickich, nie stają nierzadko – w innych miejscach – pod transparentami ze znakiem celtyckiego krzyża, któremu towarzyszy napis „White Power”? Czasem też skandują: „Chcemy Chrystusa nie Koranu”, „Ciapaty wyp…” czy „Precz z lesbami” (przepraszam za dosadność). Czy to nie jest profanacja Boga, na którego obraz każdy człowiek został stworzony?
Nie jestem człowiekiem lewicy, nie podzielam wszystkich poglądów radykalnych działaczek feministycznych. Ale określanie przez niektóre media ludzi lewicy jako bolszewików, komunistów czy lewicowych faszystów jest potwarzą. Jako historyk będę zawsze podkreślał, że ostatni etap walki o Niepodległą rozpoczął się w 1905 r., gdy socjaliści z PPS wyszli na ulice. A wyszli z warszawskiego kościoła św. Krzyża, po Mszy Św. To przecież znaczące. Bez nich nie byłoby przecież w 1914 r. Legionów, tak ważnych dla naszej polskiej tożsamości. Potem tradycję tę kontynuowali walczący o wolność w okresie stanu wojennego.
Gdyby więc, zamiast wyrazów oburzenia, w ten niedzielny wieczór oblężenia świątyń, biskupi zdobyli się na odwagę wyjścia i rozmowy, może sytuacja byłaby inna. Przecież wielu biorącym udział w protestach katolikom towarzyszy poczucie osamotnienia i bezsilności wobec opieszałości w karaniu grzechu pedofilii duchownych w Kościele. To też źródło obecnego gniewu. Ale wciąż jest szansa na dialog. Człowiekiem dialogu był ks. Prymas Józef Glemp, bez którego zaangażowania nie udałoby się osiągnąć Wielkiego Porozumienia Polaków w 1989 r. Sięgając dalej w przeszłość człowiekiem heroicznego dialogu był ks. Jan Zieja, obrońca braci prawosławnych w II RP, wierny Prymasowi Tysiąclecia gdy ten został opuszczony przez hierarchów, duszpasterz AK i KOR, przyjaciel Jacka Kuronia, patrioty o lewicowym sercu. W czasie powstania warszawskiego ks. Jan Zieja zdobył się na najwyższy heroizm moralny i duszpasterski, udzielał sakramentów nie tylko powstańcom i cywilom, ale także żołnierzom niemieckim. Nie wiem, czy byłbym się na to zdobył. Na szczęście dzisiaj Opatrzność wymaga od nas znacznie mniej, dialogu i próby wzajemnego zrozumienia.
Miałem przyjemność spotykać się z Ks. Prymasem nie tylko w czasie uroczystości religijnych, ale także jako prorektor jednej z gnieźnieńskich uczelni oraz w przestrzeni wolnej, akademickiej dysputy. Jest Ks. Arcybiskup Kawalerem Medalu Św. Jerzego, przyznawanego przez także i mi bliskie środowisko „Tygodnika Powszechnego”. Zresztą p. Jerzego Turowicza miałem honor znać osobiście i uważam go za wzór katolickiego intelektualisty. Cenię sobie wiele wypowiedzi Ks. Prymasa. Dlatego jako akademik ośmielam się skreślić te kilka słów. Uważam bowiem, że obowiązkiem intelektualisty jest nie tylko spełnianie się w obszarze naukowego poszukiwania prawdy o człowieku oraz otaczającym go świecie, lecz także obywatelska służba społeczeństwu.
Z uwagą przeczytałem list Ks. Arcybiskupa przed zbliżającym się Dniem Wszystkim Świętych i Dniem Zadusznym. Dziękuję za troskę o życie i zdrowie wiernych, okazaną w czasach gdy nauka bywa bezsilna wobec pandemii. Słowa zachęcające do wiary, dodającej siłę przetrwania są ważne. W odniesieniu do drugiej części listu Ks. Prymasa, odnoszącego się do ostatnich manifestacji – powszechnie zwanych Strajkiem Kobiet – mam jednak odczucia ambiwalentne. Doceniam wyważone słowa i retoryczny umiar. Odnoszę jednak wrażenie, że zbyt łatwo Ks. Arcybiskup wyznacza linię podziału. Intelektualista ma obowiązek spojrzeć w istotę rzeczy, wnikając w nią głębiej niż polityczne spory czy medialne przekazy. Słuszność ma Ks. Prymas pisząc, że iskrą ostatnich, bardzo niepokojących, wydarzeń było czwartkowe orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego. Nie zgadzam się jednak, by było jego zasadniczą przyczyną. A jest nią dekompozycja podstawowych zasad demokratycznego państwa prawa i obywatelskich wolności. Nie popieram ekscesów protestujących, w tym wandalizmu i skandowanych wulgaryzmów. Ale czyż, wykazując podstawową empatię, nie można zinterpretować ich jako krzyku skrzywdzonych i poniżonych, którym odebrano godność i prawo do decyzji? Wśród protestujących są przecież tysiące katolików, świadomych swej wiary, którym los Kościoła nie jest bynajmniej obojętny. Osobiście się do nich zaliczam, sądząc jednocześnie, że norma religijna nie powinna być normą prawną, jeśli nie ma na to powszechnej zgody. A przecież korzenie idei obywatelskiej wspólnoty państwowej, powstałej w wyniku umowy społecznej, sięgają myśli św. Tomasza z Akwinu. W pluralistycznym, demokratycznym państwie prawa Kościół katolicki, podobnie jak inne podmioty życia publicznego, ma prawo do wolnego głoszenia swych poglądów. Może więc bez przeszkód propagować swe nauczanie o świętości życia od momentu poczęcia do naturalnej śmierci. Powinien on jednakże, znów jak każdy inny podmiot, szanować i inne poglądy etyczne, wyprowadzone z odrębnych aksjomatów. Wielką wartością Kościoła posoborowego jest to, że wybrał on (przynajmniej deklaratywnie) drogę dialogu z inaczej myślącymi, którą wytyczył Jezus Chrystus, a którą tak pięknie podążali św. Wojciech i św. Dominik. W bliższych nam czasach wiernymi tradycji dialogicznej byli papieże: św. Jan Paweł II, Benedykt XVI i obecnie Franciszek. Jednocześnie zdecydowani obrońcy życia nienarodzonych. Obecnie podobne poglądy wypowiadają Miłosierna Samarytanka s. Małgorzata Chmielewska, etyk ks. prof. KUL dr hab. Alfred Wierzbicki czy charyzmatyczny kaznodzieja młodzieży O. Adam Szustak OP. Centrum refleksji filozoficznej mego Mistrza, ks. prof. Józefa Tischnera była koncepcja człowieka jako istoty dramatycznej, niekiedy błądzącej w aksjologicznym świecie wyborów, lecz zawsze wolnej i myślącej.
Proszę wybaczyć Ks. Arcybiskupie, ale czy zdania o profanacji nie są nieco na wyrost? Nie pochwalam aktów wandalizmu i przerywania Eucharystii. Ale nie zwalnia mnie to od obowiązku próby ich zrozumienia. Uczestnicy tych zajść nie znieważyli przecież Najświętszego Sakramentu, nie połamali krzyży. Malunki sprajem na murach świątyń uważam za akt niegodny, ale przecież wystarczą środki czystości i odrobina dobrej woli, by zniknęły. Czyż zresztą stawiający się tak chętnie na hasło obrony świątyń niektórzy członkowie organizacji narodowych i narodowo-katolickich, nie stają nierzadko – w innych miejscach – pod transparentami ze znakiem celtyckiego krzyża, któremu towarzyszy napis „White Power”? Czasem też skandują: „Chcemy Chrystusa nie Koranu”, „Ciapaty wyp…” czy „Precz z lesbami” (przepraszam za dosadność). Czy to nie jest profanacja Boga, na którego obraz każdy człowiek został stworzony?
Nie jestem człowiekiem lewicy, nie podzielam wszystkich poglądów radykalnych działaczek feministycznych. Ale określanie przez niektóre media ludzi lewicy jako bolszewików, komunistów czy lewicowych faszystów jest potwarzą. Jako historyk będę zawsze podkreślał, że ostatni etap walki o Niepodległą rozpoczął się w 1905 r., gdy socjaliści z PPS wyszli na ulice. A wyszli z warszawskiego kościoła św. Krzyża, po Mszy Św. To przecież znaczące. Bez nich nie byłoby przecież w 1914 r. Legionów, tak ważnych dla naszej polskiej tożsamości. Potem tradycję tę kontynuowali walczący o wolność w okresie stanu wojennego.
Gdyby więc, zamiast wyrazów oburzenia, w ten niedzielny wieczór oblężenia świątyń, biskupi zdobyli się na odwagę wyjścia i rozmowy, może sytuacja byłaby inna. Przecież wielu biorącym udział w protestach katolikom towarzyszy poczucie osamotnienia i bezsilności wobec opieszałości w karaniu grzechu pedofilii duchownych w Kościele. To też źródło obecnego gniewu. Ale wciąż jest szansa na dialog. Człowiekiem dialogu był ks. Prymas Józef Glemp, bez którego zaangażowania nie udałoby się osiągnąć Wielkiego Porozumienia Polaków w 1989 r. Sięgając dalej w przeszłość człowiekiem heroicznego dialogu był ks. Jan Zieja, obrońca braci prawosławnych w II RP, wierny Prymasowi Tysiąclecia gdy ten został opuszczony przez hierarchów, duszpasterz AK i KOR, przyjaciel Jacka Kuronia, patrioty o lewicowym sercu. W czasie powstania warszawskiego ks. Jan Zieja zdobył się na najwyższy heroizm moralny i duszpasterski, udzielał sakramentów nie tylko powstańcom i cywilom, ale także żołnierzom niemieckim. Nie wiem, czy byłbym się na to zdobył. Na szczęście dzisiaj Opatrzność wymaga od nas znacznie mniej, dialogu i próby wzajemnego zrozumienia.
Z poważaniem
prof. UAM dr hab. Klaudiusz Święcicki
prof. UAM dr hab. Klaudiusz Święcicki
5 komentarzy
A co tu rozumieć? Aborcja to morderstwo, jakkolwiek byś tego nie nazwała. Jeśli wg Ciebie to wolność – gratuluję empatii oraz inteligencji. Otóż nie, zabicie drugiego człowieka, nawet jeśli ma 12 miesięcy, to zbrodnia. I o tym mówią orzeczenia TK od lat 90-tych. Taką mamy, na szczęście, Konstytucję. Tak to chodzicie w koszulkach „Konstytucja”, a teraz nagle wam się nie podoba? Nieco to schizofreniczne.
no wlasnie, widac ze nie zrozumialas sensu tego protestu a nawet nie zrozumialas nauki kosciola. naprawde nie ma co komentowac…
Jeżeli aborcja na życzenie (czego domagają się te ROZkrzyczane dzieci wrzeszczące „wypier@@@@”) JEST wg p. Święcickiego „zasadą obywatelskich wolności” gratuluję zrozumienia nauki Kościoła. Nie ma zgody na mord bezbronnych. To nie kwestia dekompozycji. To kwestia fundamentu cywilizacji europejskiej. To jednak prawda – naszą inteligencję wymordowali w Katyniu… Żal nawet komentować.
tO JEST LIST DO kSIĘDZA pRYMASA ? CZY TO JEST LIST DO SPOŁECZEŃSTWA POLSKIEGO BY POPARŁO DEMONSTRACJE KOBIET. BO WEDŁUG PANA GŁÓWNĄ PRZYCZYNĄ DEMONSTRACJI JEST NIE SPRZECIWIANIE SIĘ OGRANICZENIU PRAW KOBIET DO ABORCJI ALE „dekompozycja podstawowych zasad demokratycznego państwa prawa i obywatelskich wolności”. w TEN SPOSÓB PAN PROFESOR CHCE DOPROWADZIĆ DO DIALOGU ? jątrząc I PODBURZAJĄC KOBIETY DO WALKI O OBALENIE RZĄDU ?
Madry pan profesor z czerniejewa