Z Barbarą Zachmoc, która obchodzi jubileusz dwudziestolecia pracy scenograficznej i kostiumograficznej w Teatrze im. Al. Fredry w Gnieźnie rozmawia Daniela Zybalanka-Jaśko.
Dwadzieścia lat przemyśleń scenograficznych i kostiumograficznych w Teatrze gnieźnieńskim spłaca się latami i nabywa przy tym doświadczeń. Czy ta pasja zaczęła się wraz z mężem Lucjanem Zachmocem już na studiach?
Tak. Kiedy byłam jeszcze przed dyplomem Lucjan współpracował z Teatrem „Marcinek” w Poznaniu pod dyrekcją Leokadii Serafinowicz. Oboje wtedy ulegliśmy fascynacji sceną. I tak już zostało.
Jak doszło do tego, że z Lucjanem znaleźliście się w Teatrze gnieźnieńskim?
Po prostu z wielkiej przyjaźni z Tomaszem Szymańskim. Współpracowaliśmy z nim artystycznie przez wiele lat, więc nasz pobyt w Gnieźnie stał się kontynuacją tej pracy artystycznej.
W okresie, kiedy rozpoczęliście pracę za dyrekcji Tomasza Szymańskiego powstały tak wspaniałe spektakle jak „Rapsod o Świętym Wojciechu” czy „Balladyna”. Lucjan zrobił do obu przedstawień scenografię, a Ty zajmowałaś się kostiumem. Czy możesz przybliżyć ten temat?
Te dwa przedstawienia były bardzo szczególne. Choć o różnej tematyce, to połączone jednak nowatorstwem inscenizacji i bardzo wysoką temperaturą emocjonalną.
Pamiętam także „Bolesława Śmiałego”, który był opracowywany scenograficznie przez Lucjana, jak również meble oraz entourage sceniczny z surowych belek. Było to piękne, monumentalne wnętrze. Jak wspominasz to jako profesjonalistka i żona?
Trudno mi w tym wypadku te dwie rzeczy rozgraniczyć, ponieważ to było ostatnie przedstawienie z Lucjanem. Z tego powodu „Bolesław Śmiały” jawi mi się w pamięci jako ostatni wspaniały przebłysk talentu mojego męża.
Teraz po śmierci męża musisz sobie radzić sama, to bolesne, jednak te lata Twojej indywidualnej pracy, to lata wielu zmagań, ale także satysfakcji. Jak wspominasz pracę nad Aleksandrem Fredro w sztukach „Gwałtu, co się dzieje”czy „Zemstę”?
Twórczość Aleksandra Fredry kojarzy mi się z ciepłą pogodą. Spotkanie z jego pełną humoru polszczyzną jest wielką radością, dlatego praca nad inscenizacjami jego sztuk jest również radością samą w sobie.
Na Scenie Inicjatyw Aktorskich powstało wiele spektakli, do których przygotowywałaś scenografię i kostiumy, ale zatrzymajmy się na razie na jednym przedstawieniu, które miało niedawno premierę – „Nadludzie” w reżyserii i autorstwa Stanisława Brejdyganta, który także zagrał w przedstawieniu Michesa i Stalina ze świetną kreacją Wojtka Siedleckiego w roli rosyjskiego aktora pochodzenia żydowskiego, bowiem oprócz tej roli wystąpił także w postaci Hitlera. Kostiumy i scenografia miały tu ogromne znaczenie dla uwiarygodnienia tych ról.
Tak, szczególnie, że to wszystko musiało być w „pigułce” ze względu na mikroskopijne rozmiary małej sceny. Trzeba więc było bardzo skromnymi środkami stworzyć iluzję dwóch różnych wnętrz, a w kostiumach ograniczyć się do prostych znaków.
Kontynuując ten temat przypomnijmy, że na tej „Scenie” powstały takie spektakle jak: „Przypadek dla Freudenthala” A. Swerlinga, „Kuku na muniu, czyli przeprosiny śmierci” M. Rembarza, „Ja jestem żyd z Wesela” R. Brandstaettera w reżyserii Tomasza Szymańskiego, „Zabawa” Sł. Mrożka, „Kto otworzy drzwi” Neda Neżdany w reżyserii Andrzeja Malickiego. Każdy z reżyserów, dla których podejmujesz się pracy scenograficznej i kostiumowej jest indywidualnością. Czy łatwo pracuje się z Tomaszem Szymańskim lub Andrzejem Malickim?
W zawodzie scenografa nie powinno istnieć takie pojęcie jak „łatwo”. Łatwość bowiem nie jest inspirująca. Dopiero pokonywanie trudności może zaowocować udaną współpracą z reżyserem, bo na tym przecież polega cała zabawa, by zrealizować jego wizję i nie tracić przy tym swojej osobowości.
Czy ubieranie aktorek i aktorów to szczególne zadanie?
Ubiór sam w sobie niesie ogromną ilość kontekstów. Kostium w teatrze musi mieć znaczeń jeszcze więcej. Szukanie i odkrywanie odpowiednich znaków jest moją pasją. Tworzenie kostiumu przypomina trochę pracę alchemika – ale to już tajemnica.
„Wesele” opracowywałaś już sama. Co sprawiało Ci największą trudność podczas pracy nad tym niewątpliwie dużym przedsięwzięciem?
Najtrudniejsze było uniknięcie rodzajowości tak, by wyrazić ducha Wyspiańskiego współczesnymi środkami. Praca ta była chwilami niewdzięczna, ale muszę przyznać, że włożyłam w nią całe serce, co nie zawsze się zdarza. To przedstawienie odwzajemnia mi się do dzisiaj.
Czy bajki dla dzieci wymagają szczególnego zaangażowania np. „Królowa Śniegu”, „Świniopas” czy „Mała Syrenka”? Jak przystępujesz do pracy nad tymi sztukami?
Owszem, wymagają i większego zaangażowania i większej pracy. Dzieci nie można oszukać, trzeba więc starać się spełnić ich oczekiwania. Aby to zrobić trzeba zacząć pracę od poszukiwania w sobie śladów dziecka.
W 90-tą rocznicę wybuchu Powstania Wielkopolskiego powstał scenariusz „Znowu nam się jęła marzyć” w reżyserii Tomasza Szymańskiego i Andrzeja Malickiego. Co było w tym przedstawieniu dla Ciebie najważniejsze?
Najważniejsze było to, że jako poznanianka odczułam dumę z moich korzeni. To przedstawienie dzięki swojej mozaikowej budowie podkreślało nasze pochodzenie i uwypukliło nasz etos.
Czy specyficzne angielskie komedie, które mają szczególny klimat, tempo akcji, błyskawiczną intrygę jak np. „Z rączki do rączki” Michael’a Conney’a czy „Wszystko w rodzinie” Ray’a Cooney’a wystawiane w naszym Teatrze, cieszące się niesłabnącym powodzeniem u naszej publiczności, zaliczasz do trudnych opracowań? Jak przystępujesz do pracy nad komediami współczesnymi?
Jesteś w trakcie przygotowań do premiery bajki włoskiej „Gelsomino w kraju kłamczuchów” Gianni Rodari w adaptacji i reżyserii Tomasza Szymańskiego. Jak pokażesz w scenografii i kostiumach klimat włoski?
Poprzez jasną, jakby rozsłonecznioną scenę oraz bardzo kolorowe dekoracje i równie barwne kostiumy.
Już niebawem rozpoczynasz pracę nad „Kopciuszkiem” wg Charles’a Perrault, XVII – wiecznego francuskiego bajkopisarza w adaptacji i reżyserii Andrzeja Malickiego. Jak przygotowujesz się do tego skądinąd ciekawego przedstawienia dla dzieci?
Na razie w rozmowach z Andrzejem Malickim staramy się znaleźć sposób na przybliżenie fabuły „Kopciuszka” współczesnej widowni. Chcielibyśmy się pozbyć przestarzałych form, nie tracąc przy tym staroświeckiego wdzięku bajki.
To już 34 lata współpracy z Tomaszem Szymańskim. Jak to oceniasz?
Fantastycznie! Proszę jeszcze raz o tyle samo.
Które z kostiumów czy dekoracje wspominasz z sentymentem?
Wszystkie, ale najbliższe ostatnio realizowane – te z „Wesela”, bardzo mi bliskie.
Kiedyś mówiłaś, że chciałabyś zrobić wystawę kostiumu szczególnie pojętego. Gdzie to miałoby miejsce i kiedy chciałabyś ją zrealizować?
Pierwsze miejsce ekspozycji to nasz Teatr. Narazie powstają projekty, ale trudno mi powiedzieć, kiedy uda mi się to zrealizować. Mogę tylko zdradzić, że rzecz będzie dotyczyła „kobiety jako takiej”.
Co jest w tej chwili dla Ciebie najważniejsze?
Najważniejsze dla mnie jest to, by myśleć o przyszłości zarówno w pracy, jak i prywatnie, zachowując w pamięci wszystko, co do tej pory przeżyłam.
Czego życzyć Tobie na dalsze lata pracy?
Abym nadal ciekawa była świata i ludzi i bym mogła swoją pracą dawać im wiele radości.
Dziękuję za rozmowę
tekst: Daniela Zybalanka-Jaśko
foto: Mirosław Skrzypkowski
foto: Mirosław Skrzypkowski