Z Sebastianem Perdkiem, który gra gościnnie w Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie rolę Gargameszela w „Hotelu pod wesołym Karpiem” Josepha Hendla autora, reżysera i twórcę muzyki rozmawia Daniela Zybalanka-Jaśko.
Debiutował Pan w Teatrze gnieźnieńskim w „Moście nad doliną” Jonas’a Hay’a będąc na trzecim roku studiów, zagrał Pan rolę Leciego. Ta współczesna opowieść o samotności młodych ludzi, nie znajdujących zrozumienia w świecie pozbawionym autorytetów. Rola, którą Panu powierzono to postać młodego człowieka, myślącego racjonalnie i bez kompleksów. Jak Pan wspomagał kolegów w sztuce?
Nie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem, że postać Laciego w „Moście nad doliną” pozbawiona jest kompleksów. Wraz z reżyserem Joanną Grabowiecką już na początku pracy stwierdziliśmy, że Laci zbudowany jest właśnie z kompleksów, stąd brała się jego agresja, niechęć wobec rówieśników, jego samotność i pozorna racjonalność. Na tym też tle budowaliśmy relacje mojej postaci z innymi partnerami – sympatie, ale też tarcia i nieporozumienia. Moje „wspomaganie kolegów” opierało się na wyraźnym i klarownym przeprowadzeniu na scenie emocji Laciego, na budowaniu napięć z innymi postaciami.
Peter decyduje się na dramatyczny krok pozbawiając się wszelkich złudzeń co do ostatecznego życia zrzucając Zsofi z wiaduktu, gdzie obydwoje ponoszą śmierć. Jak grało się w takim spektaklu, który nie odnajduje już nic poza unicestwieniem?
Rzeczywiście sztuka Jonas’a Hay’a „Most nad doliną” jest dość mroczna, a sytuacje w niej opisane dramatyczne i często niepokojące. Dążyliśmy jednak z Joanną (reżyserką) do znajdowania w niej rzeczy pięknych również lekkich i zabawnych. Szukaliśmy nadziei, która daje życie.
Tym przedstawieniem debiutował Pan na scenie gnieźnieńskiej, będąc jeszcze na trzecim roku studiów. Jak Pan odbierał to przedstawienie?
To było dla mnie niesamowite wydarzenie. Pierwsza profesjonalna rola w profesjonalnym teatrze. Bardzo byłem przejęty. Myślę, że dałem z siebie maksimum tego, na co było mnie wtedy stać. Przez kilka miesięcy byłem zwolniony z zajęć w szkole, gdy w wróciłem po premierze wiedziałem już, że jestem innym człowiekiem. Zaczęła się dla mnie droga zawodowego aktora teatralnego.
Wystąpił Pan w 2013 roku, będąc jeszcze w szkole, w filmie krótkometrażowym „Olena”, nominowanym do Złotej Palmy na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes. Co to był za film i jaką rolę Pan zagrał, czy były jakieś nagrody?
Był to mól debiut filmowy, krótkometrażowa etiuda dyplomowa Elżbiety Benkowskiej pt. „Olena”. Ela była studentką reżyserii gdyńskiej szkoły filmowej. Zaproponowała mi rolę policjanta Maćka – młodego posterunkowego, który na swojej drodze spotyka parę młodych Ukraińców: Dimę i tytułową Olenę. To spotkanie zmienia losy całej trójki bohaterów. Gdy tworzyliśmy ten film zupełnie nie zdawaliśmy sobie sprawy, że osiągnie taki sukces. Jest to pierwszy w historii polskiego kina krótki metraż fabularny z nominacją w Cannes. Film dostał też nagrodę za najlepszą fabułę na festiwalu Sopot Film Festiwal. Zakwalifikowaliśmy się do wielu Polskich i Międzynarodowych Festiwali. Jestem z tego bardzo dumny.
Od 2015 roku jest Pan związany z Teatrem Ochoty w Warszawie, gdzie zagrał Pan w „33 powieściach, które każdy powinien znać”. Spektakl powstał we współpracy Igora Gorzkowskiego z grupą młodych aktorów wyłonionych w otwartym konkursie „Polowanie na motyle II”. To pierwszy punkt nowego programu artystycznego Teatru Ochoty skierowanego do młodych twórców teatralnych oraz młodej widowni teatralnej. Jak przebiegała praca nad tym nietypowym przedsięwzięciem i obecnie w czym nowym Pan próbuje w Teatrze Ochota w Warszawie?
Spotkanie z Igorem Gorzkowskim jest dla mnie ważnym spotkaniem zawodowym i artystycznym. Myślę, że mamy naprawdę bardzo zgodne myślenie o teatrze i aktorstwie. Nadajemy na tych samych falach. Praca przy „33 powieściach” była uwalniająca. Igor dał mi dużo wolności i wyrozumiałości. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Później już po premierze „ 33 powieści” zrealizowaliśmy razem spektakl dla Teatru Polskiego Radia pt. „Wampir”. Nie mogę jeszcze zdradzić zbyt wiele, ale planujemy kolejne wspólne projekty teatralne.
W „Barwach szczęścia” gram Klemensa Góreckiego, młodego studenta, przyjaciela serialowej Natalii Zwoleńskiej (granej przez Martę Dejnek ),też męża Liliany (Aleksandra Szwed ). Niestety była to miłość nieszczęśliwa .Praca na planie uczy systematyczności, obycia z kamerą. Scenarzyści są dla mnie bardzo łaskawi – dbają o rozwój mojej postaci i ciekawe perypetie.
„Kochaj” to film, który jest w trakcie realizacji i będzie emitowany w obecnym 2016 roku. Co to za postać, którą Pan gra i jakie ma zadanie w filmie?
W filmie „Kochaj” Marty Plucińskiej gram młodego dźwiękowca Artura, który pracuje w telewizji z jedną z głównych bohaterek filmu (graną przez panią Aleksandrę Portawską). Nie wiem jaki film powstanie. Reżyserka wydała mi się przede wszystkim dobrym człowiekiem. Przy takiej energii film musi być dobry. Premiera kinowa już w marcu 2016 roku.
Bierze Pan udział w wielu filmach, która z tych ról jest Panu najbliższa?
Faktycznie 2015 rok był dla mnie filmowo łaskawy. Nie były to role duże, ale za to aż cztery. Nie mogę narzekać. Jednak wciąż wspominam etiudę „Olena”. Pozostaje ona najważniejszym moim filmem. To „Olena” otworzyła mi drzwi do świata filmowo-telewizyjnego.
XX Konfrontacje Teatralne to awangardowy performatywny Festiwal Lublin 2015. Wziął Pan tam udział w spektaklu „Po co psuć i tak już złą atmosferę” w reżyserii Aleksandry Jakubczak. Projekt urodził się podczas rezydencji Sopot Non Fiction we wrześniu 2014 roku, gdzie głównym tematem stała się sprawa Wojciecha Kroloppa jego chóru, która ma szansę stać się soczewką skupiającą nurtujące nas problemy. Co to była za postać, w której Pan wystąpił i jak to wyglądało od strony reżyserskiej?
W „Po co psuć i tak już złą atmosferę” Aleksandry Jakubczak zagrałem chórzystę wykorzystywanego seksualnie przez Dyrygenta. Rola trudna. Dodam, że w spektaklu gram w zasadzie chłopca. Najtrudniejsze było uchwycenie myślenia i emocjonalności dziecka bez przesadnego infantylizowania. Próby były trudne, ale myślę, że efekt całości spektaklu pracuje. Przedstawienie weszło aktualnie do repertuaru Teatru Nowego w Poznaniu. Zapraszam.
Współpracował Pan również z Pawłem Passinim przy „Brytanie Brysiu” w warszawskim Instytucie Teatralnym. Jaką rolę Pan zagrał i gdzie odbywały się przedstawienia?
„Brytan Bryś” w Instytucie Teatralnym był jednorazowym pokazem – czytaniem performatywnym w ramach cyklu „Fredro nikt mnie nie zna”. Passini zebrał grupę młodych aktorów i przez kilka dni uczestniczyliśmy w rodzaju warsztatów zakończonych czytaniem tekstu. Grałem Borsuka. Paweł jest interesującym reżyserem, chciałbym jeszcze kiedyś się z nim spotkać.
Ale wróćmy do ostatniej Pana premiery w Teatrze gnieźnieńskim, gdzie wystąpił Pan w prapremierze „Hotelu pod wesołym Karpiem” Josepha Hendla w roli Gargemoszela. Spektakl opowiada zarówno o przyjaźni, miłości, jak i nader skomplikowanych relacjach polsko-żydowskich. Twórcy podkreślają jednak, że nie jest to kolejna opowieść o traumie holokaustu, utrzymania w klimacie patosu, ale „nieco szalona komedia”, dzięki której na kwestie wzajemnych relacji można spojrzeć z zupełnie innej strony. Jak Panu pracowało się nad dwoma wcieleniami tych postaci: Młodego Izraelity i Babci?
Praca z Josephem była bardzo przyjemna. Szybko załapałem o jaki rodzaj aktorstwa i stylu grania chodzi Joe. Szybko też wyklarowała się w mojej głowie konwencja „Hotelu”… i jakoś poszło.
Śmiech w tej sztuce może być zabójczy, o czym przekonała się Babka Ryfki, którą Pan gra. Zachęcając wszystkich do śmiechu, sama w jego trakcie dostaje zawału. Co dla Pana w tym spektaklu było najtrudniejsze do pokonania?
Najbardziej bałem się tego, że nie gram Polaka, tylko kogoś z innego kręgu kulturowego – postać Gargemoszela jak i Babci Ryfki i to postaci żydów. Bałem się, że zbyt mało wiem o tej kulturze, myślenia tych ludzi. Jednak w istocie u samego źródła wszyscy ludzie czują, pragną i kochają tak samo. Emocje są uniwersalne.
Nowojorski reżyser i dramaturg Joseph Hendel, potomek w trzecim pokoleniu litewskich Żydów, na scenie Teatru Fredry reżyseruje własną sztukę „Hotel pod wesołym Karpiem”. To kolejna Rezydencja Artystyczna w Teatrze Fredry i kolejny pretekst do rozmowy o tematach istotnych, ale oglądanych z dystansu, okiem ironicznego obserwatora. Jak Pan znajdował się w tych klimatach polsko-żydowskich?
Wiele rzeczy mnie zaskoczyło. Dzięki Joe zrozumiałem, że na linii relacji polsko-żydowskich jest wiele palących i trudnych punktów po obu stronach! W ogóle nie zdawałem sobie z tego sprawy. Jestem osobą bardzo tolerancyjną i wszelkie rasowo-wyznaniowe podziały mnie nie dotyczą. A jednak bardzo mocno one funkcjonują społecznie. To przykre, że ludzie bywają tak nietolerancyjni.
Jakie nowe doświadczenia wniosła w Pana pracę ta sztuka?
Przede wszystkim utwierdziła mnie w przekonaniu, że o rzeczach trudnych można mówić lekko, z uśmiechem. Może to być czasem uśmiech gorzki, może to być śmiech przez łzy – ale oczyszczający. Ważne było też spotkanie z myślą reżyserską z innego kontynentu – z USA – kolebki przemysłu filmowego i teatralnego i duża darmowa lekcja angielskiego.
Ma Pan 28 lat, jako młody człowiek jak Pan odbiera obecną rzeczywistość?
Ta rzeczywistość coraz bardziej napawa mnie lękiem. Przeraża mnie fala ludzkiej nienawiści, słownej i fizycznej przemocy. W Internecie wstrząsa mnie ogrom agresji człowieka wobec człowieka ale też wobec zwierząt. Boli mnie, że ludzie wolą wyśmiać coś niż spróbować zrozumieć. Niepokoi mnie, że tak wiele osób na różnych szczeblach społeczeństwa chce ograniczyć wolność twórczą i intelektualną innych bez próby zrozumienia.
Czy ma Pan jakieś zainteresowania poza profesją?
Ostatni rok był dla mnie bardzo intensywny zawodowo, więc czasu na pasje było niewiele. Uwielbiam czytać książki i podróżować. W 2015 roku miałem okazję pojechać do Włoch i Holandii. W Holandii czuję się wyjątkowo dobrze. To piękny kraj. W tym roku udałem się do Rotterdamu. Przepiękne to miasto. Zakochałem się i mógłbym tam mieszkać. Poczułem tam przestrzeń, której dawno nie doświadczyłem.
Co jest dla Pana obecnie trudne do przezwyciężenia?
Staram się nie myśleć, że cos jest dla mnie trudne do przezwyciężenia. Moja ukochana babcia ostatnio trochę choruje. Z tym nie mogę się pogodzić. To jest dla mnie trudne do przejścia. Zaczynam też myśleć o mojej starości i czasem obawiam się jej. Boję się przemijania. Chciałbym trwać i przemijać w jak najbardziej wartościowy i piękny sposób. Aby móc akceptować rzeczywistość w stu procentach. Uczę się tego każdego dnia. Dzięki temu czuję się lepiej.
Będąc u progu zdarzeń dnia codziennego, czuje Pan się nim zaskoczony?
Czasem bardzo pozytywnie, czasem negatywnie. Ostatnio intensywnie dorastam. Zwiększa się pole mojej odpowiedzialności za siebie i innych. Poszerza się moja samoświadomość i świadomość drugiego człowieka. Nie jest to proces łatwy ale konieczny.
Czy ma Pan jakieś plany dotyczące nowych ról?
Aktorowi trudno mieć takie plany. Aktor jest zależny od reżyserów i producentów. Chciałbym aby nowe role przede wszystkim przychodziły do mnie tak jak do tej pory i aby były wartościowe i różne i dobrze przeze mnie zagrane.
Czego życzyć Panu w Nowym Roku?
Aby 2016 rok był przynajmniej dwa razy lepszy niż 2015.Aby moi bliscy byli zdrowi, a ludzie czerpali przyjemność z mojej pracy, by otaczało nas coraz więcej dobrej energii i było dużo słońca, wakacji, zieleni i morza.
Dziękuję za rozmowę.
Jeden komentarz
Szkaradny facet a z jego grą też nie najlepiej, i żeby to jeszcze grało jakieś odrażające postacie to bym zrozumiała, ale jak gra wziętego adwokata obstawionego laskami i ze śmiechu mało nie zdechnę- klękajcie narody!!!!!!!!!!!!!!!