Przed koncertem w Gnieźnie udało nam się porozmawiać z Maciejem Maleńczukiem – wyjątkowo barwną postacią polskiej sceny muzycznej. Przeczytajcie o jego życiu i pasji, jaką jest … no właśnie – co? Śpiewanie, satanizm, czy może gra na saksofonie?
Powiem szczerze, że przez wiele lat ocieplałem i ocieplałem, ale nie przynosi to jakoś żadnych oczekiwanych efektów, ponieważ zawsze ta reputacja mnie wyprzedza. Trzeba mnie poznać, spróbować ze mną pracować, żeby się okazało, że się nie spóźniam, że jestem przytomny. Opinia na mój temat jest skandaliczna.
Czyli jaka?
No taka, jaka jest. W dużej mierze jest w tym wiele prawdy (śmiech).
Ale dobrze Panu z tym?
Nie. Jak ja zaczynałem skandalizować i w ogóle występować, to społeczeństwo było dużo bardziej odporne na skandale i trzeba się było dobrze spiąć. Wtedy kapele klęły i odbywały się różne dziwne rzeczy na koncertach, gdzie w tej chwili takie rzeczy już nie przechodzą, bo nasze obecne społeczeństwo się skatolicyzowało, całkowicie zdulszczało, jedni drugim zaglądają pod kołderkę – wiesz, całe to gadanie o gender, o rurach wydechowych, tłokach i w ogóle. Kiedyś nikomu to nie przeszkadzało, każdy sobie jakoś rzepkę skrobał. Nie było jakiejś takiej ogólnej nagonki. Mam wrażenie, że jedni na drugich szczują w tej chwili w Polsce, a najwięcej szczuje dulszczyzna – ludzie, którzy wieczorami oglądają pornole, a rano lecą do telewizji i opowiadają o upadku moralności.
Nie (śmiech). Raz się tylko wybrał Nowak w Łodzi, wysłał tych swoich "obrońców krzyża", a to akurat był bankiet Porsche, tak, że nie za bardzo wiedzieli, gdzie mnie znaleźć (śmiech). Wiesz, nie było tam jakichś tłumów, bo to była zamknięta impreza. Ale uwierz mi, że nawet jakby tam przyszli, to ja bym im herbatę przyniósł.
Nie było jakichś dziwnych zdarzeń przed Pana koncertami?
Przed moimi? Nigdy, coś ty.
Czyli aż takim skandalistą Pan nie jest?
Wiesz, może gdyby ktoś z nich przyszedł na koncert i zapłacił za bilet, to kto wie – może i by się jakiegoś skandalu dopatrzył. Ale nie przychodzą (śmiech).
Najgorzej oskarżać nie znając tematu. Słyszał Pan historię z "Golgotą Picnic"?
Oczywiście! Uważam to za skandal. Przede wszystkim uważam za skandal, że rektor się ugiął, bo to było na jego terenie, a o ile sobie dobrze przypominam, to jest to eksterytorialna sytuacja. Ja na przykład Biblii nie drę, ja Biblię czytam. Siedziałem w więzieniu, a tam jest to dostępna książka.
Dostępna, czy konieczna?
A gdzie tam konieczna. Ja siedziałem w socjalistycznym więzieniu (śmiech). Dostępna i konieczna była tam radziecka "Prawda", którą również czytywałem.
Z ciekawości?
Po prostu była. Nie chciałem zapomnieć tego alfabetu – to cenna umiejętność, która u współczesnych młodych ludzi już nie istnieje.
Ja po prostu lubię taką sztukę. Uważam, że sztuka powinna być mocna. Jest pełno chłamu – niech sobie go robi Doda, a ja sobie będę robił swoje. Jest pełno takich wykonawców, którzy chcą sobie robić pop i tyle. Pomiędzy nimi istnieje dość silna konkurencja. Wydaje mi się, że to, co ja robię i jak to robię, to … nie mam konkurencji (śmiech).
Jak w naszym kraju wygląda, według Pana, "wolność słowa" w przekazie artystycznym?
W tej chwili uważam, że jest nowa cenzura, z powodu wielu rzeczy można podpaść, rozpostarto wiele nowych artykułów i sieci, w które można się złapać. Z tego powodu trzeba znowu używać aluzji. Coś podobnego! – aluzja w poezji! Cieszymy się, cieszymy – czym byłby Młynarski bez cenzury i gdyby nie jego comiesięczne wizyty u cenzora?! Wiesz, on musiał to tak powiedzieć, żeby cenzor musiał łyknąć, a i tak wszyscy wiedzieli o co chodzi. Do dziś się dziwię, jak mu puścili jego "Czerwony Kapturek" – chyba spił cenzora (śmiech). Myślę, że on miał wielki szacunek wśród cenzorów. Cenzor musiał jakieś bzdury cenzurować, jakieś kretynizmy, wymysły rockmenów z tamtego czasu, a jak potem Młynarski przynosił mu teksty, to po prostu była … znaczna zmiana jakości.
Jest Pan katolikiem?
Ja? absolutnie nie! (śmiech).
Ateistą?
Jestem satanistą.
Ideologicznym? Czy może pali Pan koty, albo urządza czarne msze?
Pierwszy raz słyszę o paleniu kotów w satanizmie!
Sataniści właśnie tak są postrzegani wśród ludzi nieznających tego tematu. I właśnie takie informacje są znamienne.
Satanizm na pewno nie jest ateizmem. Jest to pewna sfera duchowa. Więc jeśli ja już mam sobie jakąś sferę duchową wybrać, to tak wybrałem. Ja potrzebuję duchowości. Nie mogę być artystą i ateistą. Tak samo, jak uważam, że nie można być artystą i mieć prawicowe poglądy. To jakoś nie pasuje. Artyście przystoi socjalizm (śmiech).
Czyli, jeśli satanizm, to taki dość specyficzny egoizm życiowy?
Że najpierw ty? Tak. To tak, jak w samolocie. Najpierw maseczkę z tlenem zakładasz sobie, a później ewentualnie martwisz się o innych. Ale spokojnie. Ja pomogłem takiej ilości ludzi, że, jeżeli jest jakiś bóg, nieważne jak ma na imię, to widzi to. I mam tam handikap.
Nie, ale uwierz mi, że jak uporczywie ćwiczę na saksofonie i tracę na to czas – znaczy nie tracę, nie uważam tego za czas stracony – i kiedy on widzi, jak ciężko pracuję, to mi z tym jest lżej, z tą swiadomością, że on to widzi. Bo tak naprawdę, to nikt tego nie widzi. Artysta, to jest wierzchołek góry lodowej. Żeby coś zrobić, musisz nad tym dużo pracować. Jeśli chcesz być instrumentalistą, to musisz uporczywie i dużo ćwiczyć. Ja zacząłem przygodę z instrumentami w wieku 22 lat!
Lubi się Pan chwalić?
Obawiam się, że niestety tak.
Czym najbardziej?
Swoimi zwycięskimi bójkami.
Lubi się Pan bić?
Lubię zmianę wyrazu twarzy chama, który idzie do ciebie i za chwilę nauczy cię rozumu, jest wielki, kwadratowy i daje z główki. A później dostaje strzała, nie wie z której strony i jest zaskoczony. I ta twarz, to jest jeden, wielki znak zapytania, wiesz – "mnie? ale dlaczego?" (śmiech). A jeszcze wiesz, przed chwilą był pan wielki zły, a teraz "ale za co? mnie? w twarz?" (śmiech). Bardzo lubiłem ten moment. I lubię to do dziś.
Teraz też się Pan bije, czy może woli Pan używanie siły argumentu, niż argumentu siły?
W mordę dać? Mogę dać. Cały czas jestem w stanie zrobić parę pompek na jednej ręce (śmiech)
Co może Pana popchnąć do tego, żeby uderzyć?
Atak! Na mnie, albo na kogoś z moich bliskich w moim otoczeniu.
Wróćmy na chwilę do muzyki. W którym ze swych projektów muzycznych czuje się Pan najwygodniej?
Najwygodniej? Najwygodniej, to było solo. Po prostu siadasz, bierzesz gitarę i grasz. Potem idziesz do hotelu, nie ponosisz gigantycznych kosztów i tak dalej.
Bardzo ciekawym projektem jest właśnie Psychodancing.
Tak, zdecydowanie to najwygodniejszy projekt. Ja nic nie robię. Przychodzę pół godziny przed koncertem, nie robię prób, nie sprawdzam dźwięku, nie ustawiam sprzętu – to wszystko jest już robione za mnie.
Podobno nigdy nie gra Pan za darmo.
Nigdy.
Nie zdarzyło się nawet?
Zdarzyło. Ale jakoś niemiło to wspominam.
Dlaczego?
Bo nie było wypłaty – to proste (śmiech). Nie, no – zdarza mi się występować na festynie szkolnym u moich córek, ale to nie tak zupełnie za darmo. Później dostaję rysunki od dzieci, po drugie dostaję dyplom, proporczyki, cały zestaw gadżetów – to nie jest za darmo.
Ktoś kiedyś powiedział, że jest Pan feministą. To prawda?
Chyba raczej byłem. Powiem ci szczerze – ostatnio patrząc na wszystko, co się dzieje z kobietami, nie tylko w Polsce, ale i na świecie, do pewnego stopnia zrewidowałem swoje poglądy i najbliżej mi do kalifatu. Uważam, że jeśli dać kobiecie prawo do pełnej swobody, to na pewno skończy się to dramatem. Wiesz, nieposkromiona kobieta jest zdolna do wszystkiego! Dziabnie cię nożem w szyję i powie, że była w afekcie! Ja się, w tej chwili, kobiet boję – tego nowego nurtu. One dawniej były zalotne, ulotne.
A teraz?
No pewnie jeszcze ciągle to jest, ale niech wypije 300 gram, to z tej zalotnej i ulotnej robi się taka hetera, że trzeba uważać, żeby nie dziabnęła cię nożem w szyję.
W wielu swoich piosenkach kreuje się Pan bardzo aktorsko. Nie myślał Pan nigdy, by pójść taką drogą kariery?
Ja uważam, że jestem bardzo słabym aktorem. Zawsze twierdzę, że aktorstwo, to najniższy rodzaj sztuki. To niewola. Mógłbym przyjąć jakąś pojedynczą rolę w filmie, ale tak, żeby się w to angażować, ryć tekst na pamięć, to nie.
Który raz jest Pan w Gnieźnie?
Nie mam pojęcia. Wielokrotnie tu byłem.
Podoba się Panu to miasto?
Bardzo! Wspaniałe miasto! Zwiedzałem. Nawet z toalety w hotelu mam widok na katedrę. Ogólnie tu jest fajnie. Byłem w sklepie benedyktyńskim i nakupowałem nalewek, suszonych owoców – fajne rzeczy.
Coś ci powiem – ja mam góralską naturę. Mam całe mnóstwo pretensji. Bardzo wielu jeszcze się należy. Często cieszy mnie czyjaś porażka. Jak ktoś jest zły wobec mnie, a później mu źle pójdzie, to miewam satysfakcję.
Czy Pan kiedyś wypoczywa?
Wypoczywam! Mój wypoczynek polega na tym, że ćwiczę, albo gram na saksofonie.
Nie ma takiego totalnego bezruchu na kanapie z pilotem w ręku?
Czasem jest. Ale nie da się tak przez cały dzień. Jestem fanem telewizorów. Ja w dzieciństwie nie miałem telewizora. Wszyscy oglądali "Czterech Pancernych", a ja nie wiedziałem o czym to jest. Więc teraz mam bardzo duże telewizory i jestem fanem telewizji, fanem sportu. Oglądam sobie często tenis, czy boks. Nienawidze wczasów, wyjazdów do Turcji.
Góry, morze?
Nie, nie. Uwierz mi – jak mam chwilę czasu, tydzień, czy dwa, to siedzę w domu i gram na saksie.
Pana gra na saksofonie, to dla mnie nowość. Będzie jakiś projekt z tym związany?
Niedługo usłyszysz o tym coś więcej. Hehe – jest to prawdziwy strzał w kolano.
Dlaczego?
No jak to? (śmiech) – rezygnować ze śpiewania na rzecz saksofonu?!
Chce Pan całkowicie zrezygnować ze śpiewania? Przecież to Pana życie.
Ja nie wierzę piosence.
Dziękuję za rozmowę.
5 komentarzy
palić koty? co autor miał na myśli???
profesjonalna, piękna relacja na poziomie
Brawo za relację.
Acha! Uwaga dla organizatorów: są ludzie, np. ja sam, którzy nie będą uczęszczali na koncerty Maleńczuka w sali teatru i zasiadali w miękkim fotelu, jak na Kiepurze.
Występ w takich okolicznościach nie uwłacza temu artyście, ale świadczy, że panie z klubu seniora już nie wychodzą z jego koncertów. Możliwe też, że niemoralne wnuczki z 1984 roku wciąż są niemoralne? I to one chodzą w takie miejsca.
Szanowna Autorko,
pan Maciej Maleńczuk po raz pierwszy występował w Gnieźnie jako solista w klubie Empik, w sali na piętrze. To był rok 1984.
W tym czasie grywał jeszcze ulicznie i postarałem się o jego występ jako ulicznego grajka w tutejszym empiku, który w tamtym czasie był wiodącą placówką kulturalną. Został zaproszony z myślą, aby wykonał swoją oryginalną w wyrazie poezję śpiewaną z akompaniamentem gitary, w zamian za honorarium.
Po kilku tekstach MM, inkrustowanych zręcznie i do rymu grypserą i „wyrazami”, widownię opuściły panie z klubu seniora. Panienki licealne twardo słuchały do końca. Być może to były ich niemoralne wnuczki?
Potem, w połowie lat 90. XX w. MM występował na scenie ustawionej na boisku sportowym przy hotelu „Mieszko”. W tym czasie w jego repertuarze była już pieśń „Bema pamięci żałobny rapsod”, w pięknym wykonaniu z zespołem Homo Twist. Głownie z tego powodu zabrałem na ten koncert moje bardzo nieletnie córki, którym „Admire Dau” zapuszczałem przed snem na przemian z „Psychodancingiem”.
Nie wydaje mi się, aby tych koncertów MM w Gnieźnie było dużo więcej.
J.K.