W szczycie przedświątecznej gorączki na każdym kroku jesteśmy atakowani reklamami z choinką, barszczem i karpiem. Karp postrzegany jest jako symbol świąt Bożego Narodzenia i potrawa, bez której wielu Polaków nie wyobraża sobie stołu wigilijnego. Jednakże, karp nie jest wielowiekową polską tradycją jak mogłoby się wydawać.
Karpie nie były rybami naturalnie występującymi w Polsce, sprowadzone do Europy zostały z Azji ze względu na łatwość w hodowaniu ich, natomiast do naszego kraju trafiły między XII a XIII wiekiem, prawdopodobnie z hodowli cystersów czeskich lub morawskich.
Karp rośnie szybko, je niemal wszystko co znajdzie w mule, także odpadki. By karpie rosły jeszcze szybciej, dokarmia się je sztucznymi granulatami i zbożami. Trzymane są w hodowlanych stawach, w ogromnych ilościach w zanieczyszczonej, brudnej i pełnej odchodów wodzie. Mimo wszystko przeciętny Polak nie wyobraża sobie świątecznego stołu bez tej ryby.
Przed II wojną światową na naszych ziemiach spożywano karpie, aczkolwiek ryby te kojarzono głównie z kuchnią żydowską, natomiast przy okazji świąt jedzono głównie inne ryby. Były to np. szczupaki, sandacze, śledzie, leszcze, liny i wiele innych, przyrządzanych na wiele sposobów ryb, natomiast karpia raczej nie było.
Co ważne, nawet w ówczesnych książkach kucharskich karp pojawiał się niezwykle rzadko, bo górowało mnóstwo innych przepisów. Przykładem może być książka Elżbiety Kiewnarskiej, znanej kucharki i autorki wielu publikacji z okresu międzywojennego, której publikacja zawierająca przepisy wigilijne i jadłospisy na uroczystą kolację, posegregowane według zasobności portfela, nie posiadała ani jednego przepisu na skromnego karpia wśród potraw proponowanych na wigilijny stół. Pojawiły się natomiast śledzie, sandacz czy karasie.
Podawanie karpia podczas wigilijnej kolacji to moda komunistyczna, a za popularyzacją tej mody stoi zaangażowany działacz PZPR, członek KC, ekonomista i minister gospodarki Hilary Minc. Swój urząd objął już 1 grudnia 1944 r. i sprawował funkcję do 1949 roku. Był to okres gdy Polska była w kompletnej ruinie i powoli podnosiła się z kolan po wojnie, a sprytny Minc postanowił wykorzystać karpia jako narzędzie propagandy. W 1948 roku jako ówczesny minister przemysłu, Hilary Minc rzucił hasło „karp na każdym wigilijnym polskim stole” i zainicjował tym samym tworzenie Państwowych Gospodarstw Rybackich. Karp przyjął się szybko nie ze względu na to, że był smaczny, czy zdrowy – bo nie był ani smaczny, ani zbyt zdrowy, ale ze względu na to, że był nam narzucony z musu, a nie rzeczywistej potrzeby. Dziwne? Za pewne tak, ale zadziałało idealnie.
Wówczas ciężko było z dostarczeniem na polskie stoły różnorodnych ryb. Sklepy Zjednoczenia Przedsiębiorstw „Centrala rybna”, których zadaniem było rozprowadzanie polskich połowów morskich i lądowych musiały by się trochę namęczyć i wykosztować by sprowadzić różne gatunki ryb, które były dostępne w tradycyjnym i staropolskim menu wigilijnym okresu przedwojennego.
Takiej różnorodności „Centrala rybna” działająca w dobie odbudowy kraju nie za bardzo mogła, ani też nie chciała zapewnić społeczeństwu. Minc doskonale zdawał sobie sprawę z trudności i kosztowności tego przedsięwzięcia, dlatego wpadł na pomysł by narzucić nam taniego, łatwego w hodowli i dostępnego w szybkim czasie i w ogromnych ilościach karpia. By niedobory po innych rybach nie były tak widoczne trzeba było je w pewnym sensie zakryć, więc zaczęto trąbić wszem i wobec, że oto uda się dowieźć karpia na święta, a ludzie nie do końca świadomi propagandy jaką są karmieni ucieszyli się, że będzie przynajmniej on. Poziom propagandy był bardzo wysoki, albowiem karp szybko urósł do miana dobra narodowego, i to tak wyjątkowego, że zamiast premii w zakładach pracy także… rozdawali karpie.
Przed okresem wojny i czasami powojennymi nasi przodkowie uwielbiali jadać ryby i to nie tylko od święta. Książki kucharskie z tamtego okresu są pełne przepisów na najróżniejsze ryby morskie i słodkowodne. Patrząc tylko na wigilijne jadłospisy zauważyć można wiele gatunków, których zaserwowanie 24 grudnia dziś uznano by za pewną ekstrawagancję, ale czy w czasach obecnej dekomunizacji nie powinniśmy wrócić do naszych polskich tradycji wigilijnych zamiast sakralizować komunistyczne tradycje?
Warto też przypomnieć, że od kilku lat prowadzone są różnego rodzaju kampanie mające na celu odejście od tej pseudo tradycji, ale nie z uwagi na niechęć do komunizmu, czy złe wspomnienia z nim związane, a z uwagi na cierpienie zwierząt. W akcji tej co roku biorą udział także aktorzy, celebryci czy znani kucharze. Nie naciskają oni na całkowitą rezygnacje z karpia ale na to, by nie kupować żywych ryb, bo w ten sposób wspieramy nielegalny i niedozwolony połów, czym także przyczyniamy się do niehumanitarnego zabijania tych ryb. Warto dodać także, iż w 2016 Sąd Najwyższy w Polsce wydał wyrok, w którym uznano sprzedaż żywych karpi w torebkach bez wody za znęcanie się nad zwierzętami. Karp też zwierzę a trzeba dodać, iż przez komunistyczną propagandę i zbudowanie w świadomości Polaków karpia jako niezwykłej tradycji polskiej i swego rodzaju dobra narodowego stanowi on dziś połowę wszystkich odławianych w Polsce ryb słodkowodnych. Warto zatem pamiętać, że osoby, które w Wigilię próbują wprowadzać na stół mniej typowe gatunki ryb nie tyle podważają staropolski obyczaj podawania w ten dzień karpia, ile przywracają prawdziwą polską tradycję! Nie hołdując tym samym pseudo tradycji komunizmu… Wybór należy do nas, więc zdecydujmy czy zjemy śmieciowego karpia sakralizując komunistyczną pseudo tradycję i skazując te ryby na masową rzeź? Czy też powrócimy do prawdziwych staropolskich tradycji, tych przedwojennych, które dumnie hołdowali nasi przodkowie?