Przejechać kilkaset kilometrów autostopem i zaznać kolejną przygodę życia. Tego typu podróże to już niemal tradycja na spędzenie majówki przez polskich studentów. Zwyczaj ten zainicjował Auto Stop Race, który już w 2009 zorganizował pierwszy autostopowy wyścig.
- Wyścig autostopem Poznań – Makarska (Chorwacja)
- Auto Stop Race Wrocław – Tarquinia (Włochy)
- Autostop Challenge Warszawa – Nin (Chorwacja)
- Krakostop Kraków – Buljarica (Czarnogóra)
- Międzynarodowe Mistrzostwa Autostopowe Sopot – Zadar (Chorwacja)
Autostop dzień 1
Pobudka 5.00 rano. Szybkie ogarnięcie. Karimata, śpiwór, namiot, kanapeczki. Wydaje się, że wszystko, co wymagane do przeżycia, jest już spakowane. Wszystko po to by zdążyć na start Wyścigu Autostopem 2016, który nastąpi o 9.00 rano w Poznaniu. Przed tym szybki dojazd z resztą szalonej Gnieźnieńskiej ekipy do Poznania, z zaprzyjaźnionym kuzynem jednej z osób.
Plac Wolności w Poznaniu – to ważny punkt programu, bo to właśnie tam niemal tysiąc startujących osób zobaczyło się wspólnie po raz pierwszy, otrzymało numerki startowe, kilka ważnych informacji, koszulki i trochę jedzenia od sponsorów (co by uratowało życie w ciężkich sytuacjach). Wspólne odliczanie TRZY DWA JEDEN START i punkt godzina 9.00 rano na pytanie organizatorów "Co wy jeszcze tutaj robicie!?" przy piosence z Benny Hilla rozpoczął się wyścig.
O ile wiekszość par rzuciła się w kierunku tramwaju odjeżdżającego na ul. Głogowską by następnie masami próbować znaleźć swoich pierwszych kierowców na krajowej piątce w kierunku Wrocławia, my ruszyliśmy na Rondo Rataje, by stamtąd kierować się w kierunku Jarocina. Oczywiście nie byliśmy sami, bo na tą samą stację benzynową na wyjeździe z Poznania kierowało się z nami już z 5 innych par.
Szybkie ustawienie się na stacji, karton z wypisanymi napisami markerem “KÓRNIK" “JAROCIN" w dłonie i uśmiech od ucha do ucha na twarzy, bo ostatnie co chcemy na naszej trasie, to zasmucać naszych kierowców swoją obecnością.
No i się udało. Pierwsze cztery samochody złapaliśmy wspólnie z jeszcze 2 innymi dziewczynami z Gniezna. I przez Kórnik, Jarocin i Ostrów Wlkp. udało się nam powoli ruszyć w kierunku na południe Polski.
Kolejno do Kluczborka, Oleśny, Gliwic, a stamtąd do stacji pod Brnem.
Niestety Autostop bywa zdradliwy i można go porównać do życia pełnego wzlotów i upadków. O ile w ciągu zaledwie 10 godzin udało nam się dostać z Poznania na południe Czech i na stację na wyjeździe z Brna w kierunku Wiednia, przez całą noc nie znaleźliśmy nikogo, kto mógłby nas tam zabrać. Zrezygnowani, postanowiliśmy uraczyć swój czas choć chwilą przyjemności, kupując po czeskim piwku i typowej zupce gulaszowej, która przy tym dosyć zimnym wieczorem okazała się zbawienna. Niestety oczka zamykały się nam już coraz bardziej, ale perspektywa rozkładania namiotu na ówczesnym jeszcze 3-stopniowym mrozie nie była zbyt ciekawa. Czescy pracownicy na stacji okazali się być jednak bardzo przyjaźni i pozwolili nam rozstawić śpiwór z karimatą w kącie wewnątrz baru stacji benzynowej. Tak też uczyniliśmy.
Autostop dzień 2
Po wybudzeniu z aż 2-godzinnego snu, postanowiliśmy ruszyć dalej. Po jakimś czasie Nasz urok osobisty 😉 w końcu zadziałał i wyruszyliśmy z tego dobrze obeznanego już przez nas punktu.
Dobrnęliśmy do Komarom, malutkiej wioski na Węgrzech graniczącej ze Słowacji. Stamtąd malutkimi wiejskimi węgierskimi drogami pomiędzy malowniczymi polami rolnymi udało nam się dostać do sporego miasta na Węgrzech, którego nazwę do dzisiaj trudno nam wymówić: Szekesfehervar. Tam udało nam się już dostać na autostradę, która wzdłuż jeziora Balaton, biegnie prosto na Chorwację. Po kilku kolejnych złapanych i poznanych kierowcach, udało nam się dostać na stację pod Nagykanizsa, która od Chorwacji oddalona jest już tylko o niecałe 100 km. Towarzyszyła nam radość i świadomość że do upragnionego celu mamy coraz bliżej. Miejsce w którym byliśmy, wydawać mogłoby się idealne, bo jest to typowa droga z Budapesztu na Zagrzeb. Bóg jeden wie dlaczego, ale okazało się, że stamtąd nikt nie jechał do Chorwacji. Wszyscy kierowcy uderzali na Słowenię lub Włochy. Chętnie oznajmiali że nas wezmą, ale tylko w takim kierunku. Tak więc po 3 godzinnym postoju, nie pierwszy i nie ostatni raz zmieniliśmy plan podróży. Stwierdziliśmy że jedziemy do Słowenii, i to stamtąd spróbujemy "przedrzeć się" do Chorwacji.
I choć plan wydawał się być na prawdę udany, bo około 20 mieliśmy być w słoweńskim miasteczku oddalonym o 60 km od granicy z Chorwacją, a stamtąd już bardzo blisko do sporego miasta Rijeka, gdzie mieliśmy nawet załatwiony nocleg u znajomego z rodziny. Niestety, do słowiańskiego miasteczka udało dostać się nam o 22, a o tym czasie w niedzielę było ono już troszeczkę obumarłe. Z marzenia o spędzeniu nocy u wujka w Rijece i wzięciu ciepłego prysznica zostało nic. Zmuszeni byliśmy poszukać miejsca na spanie w Słowenii. Pomysłów było wiele: spanie na stacji kolejowej z grupką innych bezdomnych; spanie w hotelu, który i tak zresztą okazał się być zamknięty w święto 1 maja. Pogoda coraz gorsza, zimny wiatr, pobyt w górach, deszcz, brak ludzi sklepów i schronienia.. Tzw martwy punkt. Co zrobiliśmy? Myślę, że jeśli byłby konkurs na najlepsze miejsce w którym uczestnicy rozłożyli namiot, to z pewnością byśmy wygrali. Mianowicie naszym lekiem na całe zło było ustawienie namiotu pod wiatą na ogródku restauracyjnym pewnej miejscowej knajpki. Pomysł świetny – zapewniło nam to osłonięcie od wiatru i dodatkowe zabezpieczenie przed deszczem. Jeden namiot, góry, straszne warunki atmosferyczne, spowodowały ze pobudka w dreszczach z powodu zimna następowała średnio co 15 minut. Ale w końcu jakoś zasnęliśmy.
Autostop dzień 3
Wczesnym rankiem zwinęliśmy namiot i ruszyliśmy w dalszą podróż. Gmina Pivka, KAl, Ilirska Bistrica nie niosły ze sobą zbyt dużego potencjału stopowania. Wieś, deszcz, brak ruchu na drodze, ale w końcu udało nam się trafić na Chorwata dojeżdżającego do swej pracy w Rijece. Tam krótki przystanek na śniadanie i prysznic u wujka Weroniki, który mieszka już tam od kilkunastu lat. (Dzięki Wujek!) Ciepły prysznic był zbawienny po tak długiej i pełnej przygód nocy.
W Chorwacji poszło już jak z płatka. Kolejnymi czterema stopami dojechaliśmy do celu. Z czasem 57 godzin 53 minuty byliśmy 80 parą, która dotarła do Makarskiej.
Nasza meta to był tak naprawdę sporych rozmiarów ośrodek campingowy, który był w całości zarezerwowany dla całego tysiąca autostopowiczów z Poznania. Większości z nich udało się dotrzeć – po 3, 4, 5, a niektórym nawet dopiero, ale jednak, po 6 dniach.
Tam już tylko została nam wspólna integracja, opowiadanie szalonych historii z podróży, podziwianie wymarzonego zachodu słońca na Chorwackiej plaży oraz kąpiel w jeszcze nie do końca ciepłym morzu.
Po pewnym czasie majówki nadszedł jednak koniec. W sobotę wyruszyliśmy w podróż powrotną (tym razem już autobusem i blablacarem), wszystko po to by od poniedziałku powrócić do naszych codziennych obowiązków: studiów i pracy. Wyścig na pewno wspominać będziemy jeszcze długo. I bardzo prawdopodobne, że w naszą kolejną podróż, czy to będzie wyścig czy nie, wyruszymy znów autostopem.
5 komentarzy
Ktoś ma może numer do pięknej Weroniki? 😉
Gratulacje wielkie !
ale oprucz kierunku liczy się tesz uczelnia. nie bez powodu uniwersytet przyrodniczy zwany jest uniwersytetem przyjemności. a z tego co sie orientuje to po architekutrze czeka ją praca za psie piniądze zanim nie wyrobi papieruw. najlepiej to zarabiają programiści i to warto studiować. naćpać sie i coś wyrysować to każdy głupi umi, a programować to jusz nie każdy.
„powarzne” studia – nie wypada zatem tak niepoważnie o nich pisać:-) Życzę też jak najmniej „wyżeczeń”. „Cuż” – pozostaje tylko życzyć wytrwałości nad nauką ortografii:-) Już nie „tesz”, a była studentka.
no cuż, na takie atrakcje mogą sobie pozwolić jedynie studenci rekreacynych kierunków przedłużających młodość o 5 lat. powarzne studia to cięzka harówka i wiele wyżeczeń. niestety realia są takie że ludzie po lekkich kierunkach siedzą na bezrobociu.