Dzisiaj, po trzymiesięcznej misji wrócili do kraju żołnierze Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Republice Środkowoafrykańskiej. Na lotnisku w Powidzu na żołnierzy czekali szefowie wojska, m.in.: Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych gen. broni pilot Lech Majewski, Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej Maciej Jankowski oraz rodziny lotników.
Polacy wykonywali zadania wzmocnienia misji SANGARIS realizowanej przez wojska francuskie, udzielające pomocy Misji Międzynarodowego Wsparcia Sił Afrykańskich w Republice Środkowoafrykańskiej (MISCA) prowadzonej z mandatu ONZ przez Unię Afrykańską.
Wsparcie przez Polskę operacji francuskiej było elementem szerokich działań pokojowych podejmowanych przez społeczność międzynarodową, decyzja ta wynika również z wagi, jaką Polska przywiązuje do współpracy z Francją, będącą jednym z naszym kluczowych partnerów w ramach NATO i UE. Ścisła współpraca wojskowa na rzecz bezpieczeństwa międzynarodowego jest wymiernym elementem partnerstwa strategicznego obu krajów.
Do głównych zadań PKW RŚA należał transport powietrzny wyposażenia i osób na rzecz operacji prowadzonej przez siły francuskie w Republice Środkowoafrykańskiej. Kontyngent nie był zaangażowany w działania bojowe. W przygotowaniu do misji wykorzystano doświadczenia Wojska Polskiego z udziału w innych misjach pokojowych w państwach afrykańskich, np. Czadzie, Mali, Demokratycznej Republice Konga. Polski kontyngent był operacyjnie podporządkowany Dowódcy Operacji Sił Francuskich w Republice Środkowoafrykańskiej. Pod względem kierowania narodowego podlegał polskiemu Dowódcy Operacyjnemu Rodzajów Sił Zbrojnych – gen. broni Markowi Tomaszyckiemu. Zajmowaliśmy się wsparciem logistycznym, transportem powietrznym, przewożenie, mienia, ludzi na rzecz sił francuskich – mówi Dowódca Polskiego Kontyngentu Wojskowego Republiki Środkowoafrykańskiej mjr Sławomir Byliniak. W tym czasie wykonaliśmy 47 lotów, w sumie 7 misji, lataliśmy ponad 200 godzin pokonując prawie 95 tys. km, transportując 83 tony ładunku i 41-en pasażerów. Jesteśmy zaznajomieni z lotami długodystansowymi, latamy do Afganistanu, wcześniej lataliśmy też do Mali, to była trochę inna specyfika, bo dużo lotów nad Afryką wykonywaliśmy, także staraliśmy się czerpać jak najwięcej z liderów francuskich, którzy wykonywali dwie pierwsze misje z nami, a później już poszło z górki. Zdobyliśmy tam kontakty, przede wszystkim też nowe zadania, jakie nas tam spotkały, również miłym akcentem było spotkanie z tamtejszą Polonią.
Oficjalnie misja rozpoczęła się 1 lutego, ale przygotowania do niej trwały już od grudnia ubiegłego roku. Już wtedy rozpoczęto kompletowanie zespołu, określanie niezbędnej ilości sprzętu, jego przygotowywanie, ustalanie sposobów zabezpieczenia logistycznego i przeciwdziałania potencjalnym zagrożeniom.
Trzon 34 osobowego zespołu tworzyli żołnierze powidzkiej bazy (przede wszystkim dwie załogi samolotu – Alfa i Bravo oraz technicy i specjaliści od organizacji transportu lotniczego, uzupełnieni przez kolegów z krakowskiej 8. Bazy Lotnictwa Transportowego i innych jednostek wojskowych. Wszyscy musieli przejść odpowiednie badania i szczepienia, uzupełnić wiedzę o nowy obszar działania, w jakim mieli się wkrótce znaleźć. Odmienna kultura i obyczaje, sytuacja polityczna i militarna, nowe obce środowisko i panujące w nim zasady – to wszystko należało szybko opanować i przyswoić. Również samolot i jego pozostający w kraju tzw. dubler musiały być szczególnie troskliwie sprawdzone. Dotychczas załogi Herculesów latały w obszarach wysokich temperatur (Afganistan, Bliski Wschód) czy dużej wilgotności powietrza (Europa), ale nie występujących jednocześnie, jak to ma miejsce w środkowej Afryce. Wcześniejsze loty z pomocą humanitarną do Mali były dla powidzkich lotników pewnym doświadczeniem i tym bardziej dawały podstawy do starannego zaplanowania i przygotowania nowej misji. Wiedziałem, że misja będzie trudna, gdyż ekstremalne warunki, ogromne odległości, jeden lot na wykonanie zadania trwał 30 godzin, ale też i klimat, wilgotność, potrzeba dobrze wyszkolonych nie tylko lotników, ale i techników, inżynierów, ale też i dobry samolot – mówi Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych gen. broni pilot Lech Majewski. I to wszystko współdziałało i tak wykonywaliśmy zadanie. O skali trudności, w jakich wykonywana była misja świadczy to, że na lotnisku nie było nawet możliwości przenocowanie naszej załogi. Po przewiezieniu towarów musieli odlecieć do sąsiedniego kraju, by tam spędzić noc. To pokazuje, że oprócz warunków klimatycznych, warunki bezpieczeństwa były bardzo, bardzo trudne.
Białoczerwona szachownica polskich lotników widziana była na 15 lotniskach dziesięciu krajów, w tym w Gabonie, Wybrzeżu Kości Słoniowej, Senegalu czy Nigerze. Łącznie na PKW RŚA uzyskano jednym samolotem nalot operacyjny w wysokości 211 godzin, czyli wcale nie mniej, niż egzemplarze wykonujące zadania w kraju w tym samym okresie.
Trzy miesiące funkcjonowania PKW RŚA z pewnością są okresem, w którym żołnierze 3. Skrzydła Lotnictwa Transportowego przysłużyli się rzetelnym wykonywaniem powierzonych im zadań do umocnienia więzi politycznych i wojskowych naszego kraju i Francji, dając jednocześnie świadectwo pełnego przygotowania do wykonywania zadań, o których jeszcze 10 lat temu nikt w kraju nie myślał.
3 komentarze
Komentatorzy! Czy wy naprawdę musicie wszystko spieprzyć? Co gębę lub łapsko uruchomicie to tylko jeden jad nienawiści! WSTYD!!!
Ale sie nalatali, ciekawe ze po misjach w Afganie i Iraku nikt tak nie wital.
Propaganda sukcesu jak za komuny