Od 1 września 2013 roku gnieźnieński Teatr im. Aleksandra Fredry ma nowego dyrektora – Joannę Nowak. Od tego czasu wiele zmieniło się w tej instytucji. Niektóre zmiany są na tyle kontrowersyjne, że praktycznie zmuszeni zostaliśmy do zabrania głosu w pewnych kwestiach.
Od kilku lat na łamach naszego portalu pojawiają się wywiady z aktorami gnieźnieńskiego teatru, skrupulatnie przeprowadzane przez Danielę Zybalankę-Jaśko – niezwykłą osobowość gnieźnieńskiej sceny. W ostatnim czasie zaczęły napływać do nas krytyczne wiadomości na temat zmian w tej instytucji. Czytelnicy kilkukrotnie zwrócili uwagę w szczególności na kwestie językowe.
Zwróciliśmy się więc do teatru z zapytaniem prasowym:
Dlaczego gnieźnieński teatr, cieszący się prawie 70-letnią tradycją, od 1955 roku noszący imię Aleksandra Fredry – polskiego komediopisarz, pamiętnikarza, poety, wolnomularza, nagle zaczął używać anglojęzycznych nazw typu: "Protest song", "5 o’clock z teatrem"? Co było powodem takich zmian? Czy teatr planuje zmianę swojego patrona na np. zachodnioeuropejską postać? Czy rolą teatru nie powinno być również promowanie mowy ojczystej i języka polskiego?
W odpowiedzi otrzymaliśmy:
Szanowny Panie Redaktorze
Z uwagą zapoznałam się z Pańskim pismem dotyczącym wątpliwości, jakie wzbudziły w Panu anglojęzyczne terminy, których używamy promując działania Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie.
Doceniając Pańska, jakże słuszną, troskę o kondycję naszego języka, pozwolę sobie nie zgodzić się z Pańskimi zarzutami, że praktyki te godzą w dobre imię naszego Teatru i są swego rodzaju "zdradą" wobec jego patrona. Zwłaszcza, że przytoczone przez Pana przykłady sformułowań, czerpiących swój źródłosłów z języka angielskiego, w języku polskim funkcjonują od bardzo dawna.
Na "fajfy" (czyli popołudniowe herbatki, czy też odbywające się o godzinie piątej po południu zabawy taneczne) chodzili przed wojną do resursy nasi dziadowie (polecam tu książkę Mai Łozińskiej "Smaki dwudziestolecia" PWN 2011), a w latach 60-tych do lokali w modnych uzdrowiskach czy do słynnej warszawskiej Stodoły nasi rodzice (można tu choćby przywołać, przywróconą kilka lat temu do życia, tradycję słynnych "fajfów" sopockich). Dziś możemy je odnaleźć w stołecznych i nie tylko stołecznych klubach. "Fajfy w bibliotece" organizuje od kilku lat Miejska Biblioteka Publiczna w Katowicach, audycje zatytułowane Five o’clock, będące cyklicznymi spotkaniami ze sławnymi muzykami prowadzi radiowa "Dwójka" – przykłady można by mnożyć.
Fajfy bez trudu odnajdziemy też w literaturze polskiej:
"Na kanapie zasiadała pani Zofia, jedyny żeński członek Akademii Literatury, i kierowała rozmową niczym dystyngowane matrony z przedwojennych czasów – przypominało mi to 'fajfy’ u mojej matki, tudzież przyjęcia u kanoniczek". (Witold Gombrowicz "Wspomnienia polskie"),
"Misia Sert zaprosiła nas na fajf z różnymi Rotszyldami …". (Antoni Słonimski "Alfabet wspomnień")
itd. itd.
Podobna sytuacja zachodzi w przypadku protest songu, którego to sformułowania używamy, wg "Słownika języka polskiego" PWN, dla określenia "piosenki wyrażającej protest wobec aktualnych negatywnych zjawisk społeczno-politycznych". Znalezienia bazującego na źródłosłowie polskim adekwatnego, a nie ocierającego się o językową niezręczność, określenia tego zjawiska, graniczy z niemożliwością. Doświadczenie uczy, że niektóre działania mające na celu poszukiwanie za wszelką cenę rodzimych ekwiwalentów sformułowań zapożyczonych z języków obcych, (jak choćby odległe już na szczęście próby zastąpienia szlafroka porannikiem, a durszlaka cedzakiem), zostały odrzucone przez żywą tkankę języka i jego użytkowników.
Język jest materią żywą, ewoluującą, zmienia się nieustannie, tak jak zmienia się świat wokół nas i jak zmieniamy się my sami. Czynniki generujące te zmiany znajdziemy w różnych dziedzinach życia społecznego: w sztuce, technice, nauce, modzie, polityce, ekonomii. Zapożyczanie obcych struktur językowych, tworzenie neologizmów towarzyszyło językowi polskiemu od zawsze i niekoniecznie proces ten dokonywał się świadomie. Przodkowie nasi czerpali pełnymi garściami z łaciny, francuskiego czy niemieckiego, w świecie dzisiejszym do miana lingua franca awansował język angielski. Ale podobnie jak to było w latach minionych, zapożyczenia najbardziej rażące, niezręczne i nieużyteczne wyeliminuje czas, a język polski przetrwa, gdyż posiada (pozwoli Pan, że zacytuję tu prof. Bogusława Bakułę, historyka literatury polskiej, kierownika Zakładu Komparatystyki Literackiej i Kulturowej w Instytucie Filologii Polskiej UAM, który kilka dni temu wygłosił w naszym Teatrze wykład dotyczący języka literackiego Doroty Masłowskiej), "wystarczająco silną barierę immunologiczną, która chroniła go przed wielowiekowymi skutkami rusyfikacji czy germanizacji". Zresztą współczesne językoznawstwo coraz częściej odchodzi od stanowiska preskryptywnego, z góry rozstrzygającego, jak dany język powinien wyglądać, na rzecz stanowiska deskryptywnego, tj. opisu zmian językowych bez ich wartościowania.
Zgadzam się w pełni, ze do zadań teatru należy również pielęgnowanie rodzimego języka i ludzie sceny zawsze powinni o tym pamiętać. Jednak teatr jest też strukturą żywą, ewoluującą i musi posługiwać się językiem żywym, którym posługują sie nasi współcześni, dającym szansę dotarcia do wszystkich pokoleń. Literatura współczesna też posługuje się już innym językiem niż ten, którego używał ojciec polskiej komedii. Na scenie polskiej powinno, moim zdaniem, znaleźć się miejsce zarówno dla nieśmiertelnych fraz fredrowskich, jak i dla Doroty Masłowskiej i jej współczesnych.
Z uwagą zapoznałam się z Pańskim pismem dotyczącym wątpliwości, jakie wzbudziły w Panu anglojęzyczne terminy, których używamy promując działania Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie.
Doceniając Pańska, jakże słuszną, troskę o kondycję naszego języka, pozwolę sobie nie zgodzić się z Pańskimi zarzutami, że praktyki te godzą w dobre imię naszego Teatru i są swego rodzaju "zdradą" wobec jego patrona. Zwłaszcza, że przytoczone przez Pana przykłady sformułowań, czerpiących swój źródłosłów z języka angielskiego, w języku polskim funkcjonują od bardzo dawna.
Na "fajfy" (czyli popołudniowe herbatki, czy też odbywające się o godzinie piątej po południu zabawy taneczne) chodzili przed wojną do resursy nasi dziadowie (polecam tu książkę Mai Łozińskiej "Smaki dwudziestolecia" PWN 2011), a w latach 60-tych do lokali w modnych uzdrowiskach czy do słynnej warszawskiej Stodoły nasi rodzice (można tu choćby przywołać, przywróconą kilka lat temu do życia, tradycję słynnych "fajfów" sopockich). Dziś możemy je odnaleźć w stołecznych i nie tylko stołecznych klubach. "Fajfy w bibliotece" organizuje od kilku lat Miejska Biblioteka Publiczna w Katowicach, audycje zatytułowane Five o’clock, będące cyklicznymi spotkaniami ze sławnymi muzykami prowadzi radiowa "Dwójka" – przykłady można by mnożyć.
Fajfy bez trudu odnajdziemy też w literaturze polskiej:
"Na kanapie zasiadała pani Zofia, jedyny żeński członek Akademii Literatury, i kierowała rozmową niczym dystyngowane matrony z przedwojennych czasów – przypominało mi to 'fajfy’ u mojej matki, tudzież przyjęcia u kanoniczek". (Witold Gombrowicz "Wspomnienia polskie"),
"Misia Sert zaprosiła nas na fajf z różnymi Rotszyldami …". (Antoni Słonimski "Alfabet wspomnień")
itd. itd.
Podobna sytuacja zachodzi w przypadku protest songu, którego to sformułowania używamy, wg "Słownika języka polskiego" PWN, dla określenia "piosenki wyrażającej protest wobec aktualnych negatywnych zjawisk społeczno-politycznych". Znalezienia bazującego na źródłosłowie polskim adekwatnego, a nie ocierającego się o językową niezręczność, określenia tego zjawiska, graniczy z niemożliwością. Doświadczenie uczy, że niektóre działania mające na celu poszukiwanie za wszelką cenę rodzimych ekwiwalentów sformułowań zapożyczonych z języków obcych, (jak choćby odległe już na szczęście próby zastąpienia szlafroka porannikiem, a durszlaka cedzakiem), zostały odrzucone przez żywą tkankę języka i jego użytkowników.
Język jest materią żywą, ewoluującą, zmienia się nieustannie, tak jak zmienia się świat wokół nas i jak zmieniamy się my sami. Czynniki generujące te zmiany znajdziemy w różnych dziedzinach życia społecznego: w sztuce, technice, nauce, modzie, polityce, ekonomii. Zapożyczanie obcych struktur językowych, tworzenie neologizmów towarzyszyło językowi polskiemu od zawsze i niekoniecznie proces ten dokonywał się świadomie. Przodkowie nasi czerpali pełnymi garściami z łaciny, francuskiego czy niemieckiego, w świecie dzisiejszym do miana lingua franca awansował język angielski. Ale podobnie jak to było w latach minionych, zapożyczenia najbardziej rażące, niezręczne i nieużyteczne wyeliminuje czas, a język polski przetrwa, gdyż posiada (pozwoli Pan, że zacytuję tu prof. Bogusława Bakułę, historyka literatury polskiej, kierownika Zakładu Komparatystyki Literackiej i Kulturowej w Instytucie Filologii Polskiej UAM, który kilka dni temu wygłosił w naszym Teatrze wykład dotyczący języka literackiego Doroty Masłowskiej), "wystarczająco silną barierę immunologiczną, która chroniła go przed wielowiekowymi skutkami rusyfikacji czy germanizacji". Zresztą współczesne językoznawstwo coraz częściej odchodzi od stanowiska preskryptywnego, z góry rozstrzygającego, jak dany język powinien wyglądać, na rzecz stanowiska deskryptywnego, tj. opisu zmian językowych bez ich wartościowania.
Zgadzam się w pełni, ze do zadań teatru należy również pielęgnowanie rodzimego języka i ludzie sceny zawsze powinni o tym pamiętać. Jednak teatr jest też strukturą żywą, ewoluującą i musi posługiwać się językiem żywym, którym posługują sie nasi współcześni, dającym szansę dotarcia do wszystkich pokoleń. Literatura współczesna też posługuje się już innym językiem niż ten, którego używał ojciec polskiej komedii. Na scenie polskiej powinno, moim zdaniem, znaleźć się miejsce zarówno dla nieśmiertelnych fraz fredrowskich, jak i dla Doroty Masłowskiej i jej współczesnych.
Z poważaniem
dyrektor
Joanna Nowak
dyrektor
Joanna Nowak
Mieszkańcy, aktorzy, media – wszyscy muszą przyzwyczaić się do zmian wprowadzanych przez nową dyrektor gnieźnieńskiego Teatru im. A. Fredry. Niektórzy przyjmą je bez większych problemów, innym nie będą one odpowiadały. Dopiero czas pokaże czy wpłyną one pozytywnie na działalność gnieźnieńskiej sceny.
(Buk)
10 komentarzy
Heil hejt, Oskarku!
Brawo Pani Dyrektor!! Rzeczowo i treściwie! Brawo!!
Jajco, jak nie rozumiesz treści i sensu odpowiedzi Oskara, to Twój problem. I to WIELKI PROBLEM. Zal mi Pana (Pani)ale na to nic nie poradzę.
Wiadomo już, że konwencje teatralne i język w wersjach Szekspira, Moliera, Fredry, Słowackiego, Bałuckiego, Witkacego, Gombrowicza, Różewicza, Mrożka podobają się ludziom. Ale nie wiadomo, czy niekonwencjonalna Masłowska też się spodoba. Jak nie wiadomo, to się eksperymentuje, a czasami ekskrementuje językowo.
Nie pojmuję, Oskarze, dlaczego odnosisz się wprost do Jajco, jeżeli Twój komentarz nie zahacza ani trochę o to, co owo Jajco napisało, a tym bardziej, że Jajco ani słowa nie napisało nt. repertuaru. A to dopiero umiejętność czytania ponad wierszami!!!
Jajco, co do repertuaru teatru napisano już wiele. Jeszcze dwie sztuki podobne do Masłowskiej i po teatrze! Co do kroplówki to radze nowej dyrektorce jedno: Sprawdzić bardzo dokładnie, w które naczynia ona się wlewa. Tam za poprzednika było dla niektórych prawdziwe eldorado. Emeryci mający niezłe emerytury, ich mężowie, synowe, ciotki i pociotki. Tak wygląda Polska.
Pani dyrektor, choć to prawdziwy opis sytuacji: „Zresztą współczesne językoznawstwo coraz częściej odchodzi od stanowiska preskryptywnego, z góry rozstrzygającego, jak dany język powinien wyglądać, na rzecz stanowiska deskryptywnego, tj. opisu zmian językowych bez ich wartościowania.”, to nie znaczy wcale, że musimy go bezkrytycznie przyjmować. Bezradność niektórych językoznawców oraz fasadowa jedynie działalność Rady Języka Polskiego w połączeniu z nadmierną niejednokrotnie swobodą twórców, którym wydaje się, że regułą sztuki i ich prawem jest brak odpowiedzialności za cokolwiek, wzbudza i wzbudzać będzie sprzeciw odbiorców.
Ani formuła teatru uosobiona w Pani Danieli Zybalance-Jaśko, ani też antytetyczna formuła obecna w twórczości np. Pani Masłowskiej, nie oznaczają jedynych możliwych kierunków. Ale nadmiernie popowe podejście do kwestii wizerunku może drażnić tych, którym pop nie wystarcza.
Zarówno pytanie postawione przez redakcję, jak i odpowiedź dyrektorki rozmijają się z istotą sprawy teatru w Gnieźnie. Tzn. czy teatr jest tu komuś naprawdę potrzebny i czy miałby szanse utrzymania się bez publicznych kroplówek. Póki kroplówka jest podłączona, można próbować robić rzeczy ambitne i wartościowe.
Nieprawda nie MUSIMY, możemy sie przyzwyczaić. O ile ta Pani, pamiętajmy mianowana po znajomości, po przegranym konkursie na dyrektora, zagrzeje tu dłużej miejsca.
Pani Joanno historyczny zasób słów nie świadczy o inteligencji. Argumentacja Pani niewiele ma z kulturą, tradycją a przede wszystkim z „klasą”. Życze Pani w nowym roku zdrowia, więcej pokory dla odbiorcy.
Tego teatru niedługo nie będzie! Wspomnicie mój wpis!