Prymas Polski, abp Józef Kowalczyk obchodzi swój złoty jubileusz kapłaństwa – 50 lat posługi. Z tej okazji opowiedział na specjalnej konferencji prasowej.
Złoty jubileusz posługi kapłańskiej Prymasa Polski abpa Józefa Kowalczyka to jeden z głośniejszych tematów w polskim kościele. Prymas opowiedział dziennikarzom o minionej połowie wieku.
Jak prymas wspomina dzień, w którym przyjął święcenia i jak wspomina te minione 50 lat?
Można na takie pytanie odpowiedzieć dopiero po 50 latach przeżytego kapłaństwa. Kiedy 50 lat temu wchodziliśmy na drogę sakramentalnego kapłaństwa poprzez przyjęcie święceń w katedrze św. Jakuba w Olsztynie, to ta przestrzeń życiowa w ogóle w owym czasie nie istniała w mojej wyobraźni. Nie myślałem o 50-ciu latach, tylko o rzeczywistości ówczesnego dnia. Przyjęcie święceń i odkrywania tej drogi tajemniczej, która rzeczywiście była księgą zamkniętą i otwieraliśmy każdą kartkę na każdy dzień przeżywany w tej nowej już sytuacji ,będąc kapłanem. Muszę powiedzieć, że pięknie Ojciec Święty Jan Paweł II zatytułował swoją książkę z okazji 50-lecia przyjęcia święceń kapłańskich – „Dar i tajemnica”. Rzeczywiście jest to dar. Ja sobie nie zasłużyłem w żaden sposób na to. I tajemnica w tym sensie, że dzisiaj też jest dla mnie tajemnicą dalszy okres mojego życia i nie wiadomo jaki on będzie i jak długo itd., ale tą tajemnicę odkrywaliśmy codziennie przez całe 50 lat i wierzyć się nie chce, że ta przestrzeń, która w owym czasie wydawała się tak daleka i odległa jak Ocean Spokojny, dzisiaj wydaje się, że to nie jest znów taka ogromna i wielka przestrzeń. Proszę pamiętać, że spojrzenie na życie nasze w dużym stopniu zależy od tego, z jakiego punktu widzenia na nie patrzymy. Kiedy patrzymy z perspektywy 50-ciu lat, możemy dzisiaj ocenić samych siebie, rzeczywistość. Ojciec Święty Jan Paweł II pięknie powiedział: „kiedy mijają emocje, kiedy człowiek jest bardziej doświadczony, kiedy ubogacony różnego rodzaju przeżyciami i problemami ludzkimi, z którymi się spotykał, które mniej lub bardziej umiejętnie umiał rozwiązać czy pomóc rozwiązać”. Proszę pamiętać, że emocje minęły. Można sobie zrobić rachunek sumienia i pomyśleć, czy wiele rzeczy nie można było lepiej zrobić, roztropniej, mądrzej. Czy akurat wielkość zadań była najważniejsza, czy też ich solidność w wykonaniu, czy zawsze był ten sam szacunek do człowieka, czy nie ulegliśmy deformacji zawodowej. Proszę pamiętać, że ta deformacja zawodowa każdemu się udziela. Nie tylko człowiekowi świeckiemu. Udziela się także kapłanom w pewnym stopniu. Może pojawiać się rutyna. Też sobie to pytanie stawiam, czy ja byłem po prostu intensywnie zaangażowany w posługę sakramentu i słowa z całą świadomością posługi kapłańskiej, czy też było w tym wszystkim wiele rutyny? To jest normalne, ludzkie pytanie, które sobie stawiam. A najważniejsze pytanie, to czy ja byłem człowiekiem w stosunku do drugich ludzi. Czy to wychowanie, które wynieśliśmy z domu rodzinnego, gdzie szczerość, zaufanie, miłość rodzinna dominowała nad wszystkim, czy później to wszystko było nicią przewodnią w posłudze kapłańskiej na każdym etapie mojego życia, gdziekolwiek byłem. (…) Wszelkie takie uroczystości zewnętrzne, przyjęcia, to są rzeczy drugorzędne. To nie jest istota jubileuszu. Istota jubileuszu polega na tym, czy my potrafimy uczciwie, szczerze prawdę sobie o sobie powiedzieć i chociaż powiedziawszy to wyciągnąć pozytywne wnioski. Za to, co było dobre – Bogu podziękować, za to co według naszej było słabe – starać się jakoś poprawić, a za to co było naganne – Pana Boga przeprosić, także ludzi, jeżeli coś takiego się zdarzyło.
Jakie, w ocenie prymasa, było najcenniejsze doświadczenie prymasa w tych 50-ciu latach?
Trudno jednym zdaniem powiedzieć. Zawsze jednym z wielkich doświadczeń jest, kiedy człowiek stanie wobec wyboru. I tu jest ten moment istotny. Np. byłem wikariuszem i w pewnym momencie ks. biskup napisał list i mówi, że chciałby wysłać mnie na studia z prawa kanonicznego, żebym mógł w tej dziedzinie zdobyć pewną specjalizację. Ksiądz proboszcz, z którym współpracowało mi się bardzo dobrze, odradzał mi to. (…) Proszę pamiętać, że dla młodego człowieka stać wobec takiego wyboru to jednak głos nie tyle powiedziałbym jakiejś ambicji, jednak posłuszeństwa. Jeżeli biskup mnie o to prosi, to ja jednak prośbę biskupa muszę postawić wyżej nad prośbę proboszcza, z którym bardzo życzliwie, po przyjacielsku żyliśmy. Tak samo było później z wyjazdem do Rzymu. Ileż było problemów z paszportem. Później, kiedy ten wyjazd nastąpił, to i rodzina i inni odradzali. Wiecie jak to w życiu codziennym wygląda. I musisz podjąć decyzję. I to są te momenty delikatne, kiedy później Ojciec Święty mi mówi w sposób zaskakujący, żeby przejść do Sekretariatu Stanu i tam tworzyć sekcję polską, troszczyć się o te teksty, które on pisze i przemawia. Później, żeby dokumenty publikować w języku polskim. Oczywiście o tym ludzie nie wiedzą, nie mają pojęcia jak ta praca wygląda. Myślą, że to jest urzędniczyna w jakimś tam Sekretariacie Stanu, który gryzipiórkiem jest i coś tam robi. To jest ogromna praca pomocnicza. Później Ojciec Święty mówi niepodziewanie, bo nastąpiły nowe sytuacje, relacje, stosunki. Polska Stolica Apostolska mówi: „pójdziesz do Warszawy”. Tam będzie trzeba być nuncjuszem. Ja powiedziałem wówczas: „Ojcze Święty, to są Himalaje dla mnie”. A Papież powiedział: „pójdziesz, ja się będę modlił i zobaczysz, że się uda”. I też można było powiedzieć, że ja się boję, nie stać mnie na to. Powiedziałem, że jeżeli Papież tak myśli, no to pójdę. I rzeczywiście na początku to była droga dosyć ciernista, ale muszę powiedzieć, że modlitwa Ojca Świętego miała moc przenoszącą wszelkie góry, wszelkie trudności. I to co powiedział, w praktyce się zrealizowało. Także przyjście do Gniezna. Przecież ja tego nie pragnąłem i właściwie zakończyłem swoją misję według regulaminu dyplomatycznego w ten sposób, że miałem pełną emeryturę w sensie wypracowanych lat i mogłem pozostać w Warszawie, mogłem zamieszkać w Rzymie. Ojciec Święty Benedykt XVI mówi, że dobrze byłoby pójść teraz do Gniezna po arcybiskupie Henryku Muszyńskim. Jest to wola Ojca Świętego. Ja przyrzekłem posłuszeństwo i w tym duchu tutaj jestem i staram się robić to, co opatrzność ode mnie wymaga, a ocenę ludzką pozostawiam wszystkim, którzy nas obserwują. (…) Jeżeli chodzi o moment ogromnie emocjonalny, to niestety Stan Wojenny był dla nas wszystkich czymś ogromnie dotkliwym, bo na raz zerwanie z ojczyzną. Kiedy z Ojcem Świętym rozmawialiśmy na ten temat, Papież powiedział: „spokojnie, będziemy się modlić i będziemy czekać na znak”. Nie można było zadzwonić do rodzinnego domu, mieć kontaktu z ojczyzną. To jest szok, coś niebywałego. Jeśli ktoś mówi, że Ojciec Święty akceptował Stan Wojenny, to niech wie, że Papież napisał bardzo ostry list do władz polskich protestując przeciwko temu, co się stało. Ten list został zawieziony przez dwie osoby, które doznały przykrości na granicy tak zwanego socjalizmu realnego jadąc przez Czechosłowację do Polski. Ale zawieźli i protest był, była solidarność z narodem. I taka jest prawda, a nie taka, jaką mówią tacy i inni, że Ojciec Święty aprobował Stan Wojenny. (…) Prawda obiektywna istnieje niezależnie od tego jak ona jest przez kogoś interpretowana i następnym takim momentem, który ogromnie na mnie zrobił wrażenie, to była jednak śmierć świętego Jana Pawła II. Ja dwa razy jego śmierć przeżyłem. Raz, kiedy był zamach na Ojca Świętego 13 maja 1981 roku. Widziałem go, przed wyjściem dał mi tekst przez siebie napisany i mówi: „po audiencji proszę przyjść i na ten temat będziemy rozmawiać, co dalej z tym trzeba będzie robić”, a wychodząc do windy sekretarz zawołał mnie przez telefon – przyszedłem, wziąłem tekst i czytam. W pewnym momencie ktoś uderza do drzwi i mówi: „strzelali do Ojca Świętego”. Wybiegliśmy, ale już Ojciec Święty na noszach czekał na tą karetkę pogotowia, bo przecież niby było zorganizowane, ale trzeba było czekać na różnego rodzaju pomoce. Dla mnie był to koniec pontyfikatu. Ale okazało się, że nie, że było jeszcze tyle lat posługi papieskiej. Gdyby się wtenczas skończył pontyfikat, jak inaczej by rzeczywistość Europy i Polski wyglądała. No i tak, jak już powiedziałem – takim szokiem była śmierć Jana Pawła II. To było głębokie przeżycie, bo widziałam, jak ten człowiek był całkowicie zdany na wolę Bożą, zamodlony. Jego ostatnie lata i miesiące to była modlitwa, dialog ustawiczny. Stopniowo Pan Bóg pozbawiał go tych wielkich wartości osobistych, jakie miał: głosu, myśli, które wypowiadał. Myśli były, ale nie mógł ich wypowiedzieć. Przecież to było najmocniejsze narzędzie komunikowania się że światem i to wszystko ofiarował Panu Bogu, jako ofiarę swojego życia, za Ojczyznę i za nas. Jeżeli mowa o tych momentach, to je wspominam z największą emocją, a także później pogrzeb, kiedy ta księga ewangelii poprzez podmuch wiatru zamknęła się, tak jakby się zamknęła cała księga jego życia. To są wspomnienia spontaniczne, ale są w mojej podświadomości i je tutaj przytaczam.
Czy w Kościele przez minione pół wieku zaszły jakieś zmiany?
Uważam, że nastąpiły ogromne pozytywne zmiany w Kościele. Tu nie chodzi o doktrynę, która w istocie została ta sama, ale relacje międzyludzkie się zmieniły. Ekumenizm, którego ja jestem dzisiaj wielkim zwolennikiem, to za przykładem soboru a później za przykładem Jana Pawła II. Jak ja byłem w seminarium ten ekumenizm nie wyglądał tak, jak to teraz wygląda. Ja się cieszę, że jako nuncjusz mogłem sprawić, że Ojciec Święty odwiedził prawosławnych w ich świątyni w Białymstoku, że odwiedził Luteranów w ich świątyni w Warszawie, że wszystkie grupy społeczne uszanował, że poszedł do Sejmu, to była moja praca, żeby przekonać Włochów organizatorów. A także zabiegałem o to, żeby Ojciec święty mógł odwiedzić wspólnotę wyznania Mojżeszowego w Warszawie, tak jak odwiedził w Rzymie w synagodze. Wydawało mi się, że drugim takim krajem powinna być właśnie Polska. (…) Nie przekonał się do tego i było spotkanie. Wtenczas ks. arcybiskup Muszyński opiekował się właśnie dialogiem z Judaizmem i w grupie 5-ciu czy 6-ciu osób spotkali się w nuncjaturze. Ale muszę powiedzieć, że to był grzech zaniedbania, bo takie spotkanie, ze wspólnotą wyznania Mojżeszowego w Polsce, w ojczyźnie, kiedy wszystkim, bo proszę pamiętać, że w Oświęcimiu ginęli Polacy wyznania Mojżeszowego, a tu chce się mówić tylko Żydzi. Co to znaczy Żydzi? To byli obywatele Polscy, tylko wyznania Mojżeszowego. Tak mi pokazywał dokument Jerzy Kruger, kolega Ojca świętego, który niedawno zmarł w Rzymie. Mówić tylko że Żydzi ginęli to jest pomniejszanie sprawy. To Żydzi przez tysiące lat żyli w Polsce, byli Polakami w sensie obywatelstwa, a wyznania Mojżeszowego. W związku z tym nie wiem dlaczego tej sprawy nie można było tak upamiętnić, jak proponowałem i prosiłem. My się tego nie wstydźmy. Oczywiście wielu, gdy się o tym dowiedzieli, to tego Rabina ewakuowali z Warszawy. (…) Taką okazję zaprzepaszczono. O tym mówię pierwszy raz, ale niech to stanie się prawdą świadczącą o tym, że ekumenizm Ojciec Święty uprawiał szczerze, nie uprawiał imperializmu religijnego, szanował każdą religię i każdego człowieka. Bez względu na to jakiego jest wyznania. Trudno, żebyśmy zmuszali człowieka, żeby modlił się tak samo jak my. Ja taką samą zasadę stosowałem w stosunku do ambasadorów krajów arabskich, którzy przyjeżdżają tu co roku. Szanowałem ich wychowanie i kulturę. Trudno od muzułmanina wymagać, żeby był takim jak ja. Oni to czują i wiedzą czy to płynie ze szczerości, czy to jakaś kombinacja służąca niewiadomo jakiemu celowi.
Jak wyglądała droga Józefa Kowalczyka do kapłaństwa?
Moja droga do kapłaństwa nie byłą taka prosta. Proszę pamiętać, że byliśmy wtedy w gimnazjum i liceum ogólnokształcącym. Był to szczytowy okres Stalinizmu. Tylko proszę pamiętać, żadną dyktaturą nie da się pewnych wątków religijnych i kulturowych wyeliminować. Myśmy mieli profesorów z Uniwersytetu Lwowskiego, którzy musieli się wynosić z tamtych terenów. Myśmy musieli ich pytać, np. moja profesorka łaciny, ta łacina wystarczyła do tego, żeby później napisać doktorat w Rzymie po łacinie, do końca byliśmy w kontakcie i pochowałem ją 3-4 lata temu w Tarnobrzegu. Ona nas śledziła, jak matka swoich studentów i ci ludzie, niezależnie od systemu przekazywali te treści bez słów, sposobem bycia, odnoszenia się do człowieka, sposobem mówienia. To są treści, które są niewyrażalne w słowach, to się czuje i w tym systemie, jakim był Stalinizm, wielu kolegów odkryło swoje powołanie. Oczywiście ja miałem różne myśli, bo bardzo podobały mi się rzeczy techniczne. Nie ukrywam tego, zresztą już o tym kiedyś mówiłem. Jakoś tak to było, że nie miałem żadnych trudności z naprawą czegokolwiek, parkowaniem samochodu itp. Najlepszy przykład to egzamin na prawo jazdy, kiedy sprawdzają nasze umiejętności czy też zestaw na egzaminie maturalnym. Pamiętam do dzisiaj jaki miałem zestaw na egzaminie maturalnym. (…)
Ostatnio pojawiły się pogłoski, że prymas ma zostać kardynałem. Czy to prawda?
To Gniezno musi ocenić. Gdy chodzi o te sprawy proszę pamiętać, że kardynalat nie jest żadnym sakramentem. Kardynalat to jest przyznawany według pewnych uwarunkowań zewnętrznych, bo to jest wybór elektorów praktycznie na konklawe najbliższe i to czynią instytucje rzymskie. Nie ma się tutaj do tego żadnego uprawnienia. Są pewne tradycje, które oczywiście mogą być zmieniane. W te sprawy nie chcę wnikać i zostawiamy to woli Ojca świętego i Kościołowi. Ja mam obowiązek być biskupem w Gnieźnie i czynię to tak, jak potrafię najlepiej, niezależnie od tego czy będę w czarnej sutannie chodził, czy w czerwonej. Tutaj nie ma żadnego wzorca ani sprawdzianu, ani pewności, ani żadnego marzenia. Mamy tyle innych spraw do załatwienia, że nie zaprzątam sobie tym głowy.
Prymas z wielkim zapałem opowiadał o minionej połowie wieku. Wydawało się, że mógłby tak mówić jeszcze przez wiele godzin. Niestety czas był ograniczony. Na ręce księdza prymasa spłynęły liczne telegramy, listy gratulacyjne z okazji złotego jubileuszu, m.in. od Ojca Świętego – Benedykta XVI, Prezydenta Polski – Bronisława Komorowskiego, od Ambasadora Polski przy Stolicy Apostolskiej – Hanny Suchockiej.