Rozpoczynamy cykl wywiadów prezentujących sylwetki gnieźnieńskich szachistów. Jego celem jest przybliżenie naszym czytelnikom ludzi, dla których szachy to nie tylko czysto sportowa rywalizacja, ale często wielka pasja i przygoda życia. Szachiści jako sportowcy nie są bohaterami czołówek gazet, a wyniki ich zmagań nie są śledzone tak, jak ma to miejsce w przypadku piłkarzy czy żużlowców. Warto jednak poznać tych, którzy stanowią obecnie o obliczu „królewskiej gry” w Pierwszej Stolicy Polski.
Z Kazimierzem Kujawskim, wieloletnim kierownikiem sekcji szachowej LKS Chrobry Gniezno i oddanym propagatorem szachów w naszym mieście rozmawia Wiesław Banach.
Na wstępie proszę o podanie kilku ogólnych informacji o sobie.
Mam 67 lat i jestem emerytem. Pochodzę z podgnieźnieńskiego Braciszewa, ale całe dorosłe życie mieszkam w Gnieźnie. Mam żonę Barbarę i pięcioro dzieci: dwie córki i trzech synów. Legitymuję się szachowym tytułem kandydata na mistrza. Interesuję się także sportem, zwłaszcza żużlem i piłką nożną.
Jakie były Pana szachowe początki?
W szachy nauczyłem się grać w domu rodzinnym, a dokładniej mówiąc od najstarszego brata Zbigniewa, który z kolei zapoznał się z regułami gry z popularnego wówczas periodyku „Płomyk”. W domu było nas pięciu braci, więc była okazja do częstej rywalizacji. Jako ciekawostkę, ale też znak trudnych czasów, warto powiedzieć, że nie posiadaliśmy szachownicy i kompletu bierek. Zrobiliśmy je z papieru, rysując na małych jego kwadratach wizerunki poszczególnych figur i pionków. Pierwszą poważniejszą partię rozegrałem w zawodach drużynowych. Było to dokładnie w dniu moich imienin, tj. 4 marca 1962 roku. Można zatem powiedzieć, że niedawno rozpocząłem 50 rok zmagań przy szachownicy.
Znamy Pana jako wieloletniego animatora życia szachowego w naszym mieście, organizatora turniejów, kierownika sekcji szachowej oraz kolekcjonera pamiątek i kronikarza gnieźnieńskich szachów. Proszę powiedzieć kilka słów o swoich sukcesach jako zawodnika.
A jeśli chodzi o sukcesy indywidualne?
Byłem kilkakrotnie mistrzem Gniezna. Ponadto dwukrotnie zajmowałem 2 miejsce w silnie obsadzonym turnieju w pięknym zamku w Rydzynie. Odniosłem też wiele cennych zwycięstw ze znacznie wyżej notowanymi rywalami w partiach błyskawicznych.
Grał Pan również w szachy korespondencyjne.
Tak. Przez wiele lat rozgrywałem partie z szachistami z niemal wszystkich kontynentów. Ruchy zapisywało się na kartkach pocztowych albo widokówkach. Następnie wysyłało się i czekało – niejednokrotnie wiele dni – na odpowiedź. Warto tu zaznaczyć, że wraz z gnieźnieńskim zespołem, w którym występowali Michał Wysocki, Jaromir Dziel i Stanisław Polcyn udało nam się dwukrotnie zdobyć Drużynowy Puchar Polski. Jeśli chodzi o rywalizację indywidualną, to w wieku 25 lat zostałem Indywidualnym Mistrzem Wielkopolski.
Brał Pan udział w setkach turniejów szachowych, rozegrał tysiące oficjalnych partii. Czy jest jakaś sytuacja czy wydarzenie, które szczególnie utkwiło Panu w pamięci?
W ciągu tych kilku dziesięcioleci startów było rzeczywiście wiele. W sposób szczególny wspominam barażowy dwumecz o wejście do II ligi seniorów, który w 1997 roku Chrobry rozegrał w Gnieźnie z silną drużyną Konradii Gdańsk. W pierwszym meczu ponieśliśmy wysoką porażkę w stosunku 1-5 i wydawało się, że sprawa awansu została definitywnie zaprzepaszczona. Jednak to, co wydarzyło się w niedzielnym meczu rewanżowym przeszło do historii gnieźnieńskich szachów. Otóż po dwóch szybkich remisach zanotowanych na 5 i 6 szachownicy stan rewanżowego meczu wynosił 1-1. Naszym rywalom do awansu wystarczyło zdobycie choćby 0,5 punktu z czterech toczących się partii. W dramatycznych okolicznościach mecz „ułożył się” dla nas bardzo szczęśliwie. Po zwycięstwach we wszystkich pozostałych partiach wygraliśmy rewanż 5-1 i przy lepszym układzie tzw. małych punktów uzyskaliśmy upragniony awans do II ligi.
Rzeczywiście były to pamiętne potyczki. Jako uczestnik tego dwumeczu przypominam sobie, że bohaterem niedzielnego meczu był właśnie Pan.
Moja niedzielna partia miała szczególnie dramatyczny przebieg. Do awansu naszej drużyny konieczne było odniesienie w niej zwycięstwa. Niestety od początku partii przeciwnik przejął inicjatywę i w konsekwencji zdobył przewagę materialną. Co tu dużo mówić: miałem po prostu kompletnie przegraną pozycję. Wówczas przeciwnik, za sugestią kapitana swojej drużyny, która potrzebowała do awansu 0,5 punktu, zaproponował mi remis. W normalnych warunkach przyjąłbym go bez wahania, jednak liczyło się dobro drużyny i walka o awans. Dlatego odrzuciłem tą propozycję. Udało mi się na tyle skomplikować pozycję na szachownicy, że przeciwnik „wpadł w niedoczas”. Resztę zrobiła psychiczna presja ze strony swojej drużyny, której mój rywal nie wytrzymał i przegrał partię. Taki jest właśnie urok i specyfika rozgrywek drużynowych, które tak bardzo cenię.
Proszę powiedzieć kilka słów na temat swojej szachowej przyszłości.
Szachy to dyscyplina, którą można uprawiać praktycznie całe życie. Można się nimi cieszyć nawet w „jesieni życia”. Cały czas staram się aktywnie uczestniczyć w szachowych rozgrywkach. Wyznaję prostą zasadę, że dzień bez szachów, to dzień stracony. Jako ciekawostkę powiem, że moje dzieci nauczyła grać w szachy…żona. Legitymują się kategoriami szachowymi, uczestniczyły w kilku zawodach, ale niestety nie pasjonują się rywalizacją przy szachownicy. Dlatego obecnie, kiedy jestem na emeryturze i mam więcej wolnego czasu chciałbym skupić się na szkoleniu mojego 9-letniego wnuka Mateusza, który zdradza duży talent i jest już członkiem Chrobrego Gniezno.
Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę wielu lat startów oraz satysfakcji płynącej z gry w szachy.
Wiesław Banach
LKS Chrobry Gniezno
LKS Chrobry Gniezno