Z Agnieszką Korzeniowską, aktorką Teatru Nowego w Łodzi, która gra gościnnie w Teatrze im. Al. Fredry w Gnieźnie, jest po prapremierze sztuki francuskiego autora Joel?a Pommerat?a „Pojęcie miłości, Zjednoczenie dwóch Korei” w przekładzie Marioli Odzimkowskiej w reżyserii Łukasza Gajdzisa, rozmawia Daniela Zybalanka-Jaśko.
Role filmowe:
„Lista Schindlera” jako Dziewczyna z Getta, ”Spis cudzołożnic”- Recepcjonistka, ”Adam i Ewa”- Kamila Kłos, ”Sprawa na dzis” – Anna Wyrzykowska, ”Niania”- Viola, ”Biuro Kryminalne”- Marzena Rawicz, ”Kochaj mnie,kochaj”- Joanna Staszewska-Kerry, „Pensjonat pod Różą” – Ula,”Piewsza miłość” – Marta, ”I kto tu rządzi ?”- Anna, „Majka”- Prawnik, ”Pierwsza miłość”- Joanna Brzozowska, ”Na dobre i na złe” – Olga Szczepan, ”Komisarz Alex”- Anna Morawska, Julia, ”Plebania”- Paulina, ”Na sygnale”-
Żona, ”Na wspólnej”- Matka Elizy.
6 marca odbyła się prapremiera spektaklu „Pojęcie miłości, Zjednoczenie dwóch Korei”, gdzie wystąpiła Pani gościnnie kreując wiele postaci kobiet. Jak to się stało, że zainteresowała się Pani Teatrem gnieźnieńskim będąc na etacie w Teatrze Nowym w Łodzi?
Łukasz Gajdzis, dyrektor artystyczny Teatru im. Al. Fredry w Gnieźnie w grudniu ubiegłego roku zadzwonił do mnie z tą propozycją. Poprosiłam go o przysłanie tekstu i kilka dni do namysłu. Właściwie zaraz po przeczytaniu wiedziałam, że chcę w tej prapremierze zagrać. Oczywiście musieliśmy zgrać terminy, ja miałam wcześniejsze zobowiązania, ale jak widać wszystko udało się pogodzić.
Role, które Pani gra są znaczące w spektaklu. Wszystkie traktują o tym, że tylko miłość nadaje sens i pełnię naszemu istnieniu i nawet jeśli przynosi jedynie ból i cierpienie, jesteśmy gotowi dla niej żyć i umierać. Poszczególne obrazy, w których Pani bierze udział są odmienne, ale poruszają problemy naszej zależności z drugim partnerem. Pierwsza scena „Rozwód” to brak uczuć i po kilkunastu latach: dążenie do rozwodu kobiety, która twierdzi, że nie doświadczyła w ogóle miłości w małżeństwie. W obrazie „Ślub” Asia, którą Pani gra – pijana kobieta przyznaje się także do romansu z głównym bohaterem i po wielu perypetiach ślub zostaje zerwany. Natomiast scena „Pieniądze” obnaża miłość do Księdza i cierpienie niemożności porozumienia się, ale ostatni Pani obraz „Pamięć” z aktorem Wojtkiem Kalinowskim rozegrany brawurowo utwierdza jak trudne i losowe są przypadki zdarzeń ludzkich. Jak Pani pracowało się nad tymi poszczególnymi postaciami?
„Pojęcie miłości, Zjednoczenie dwóch Korei” to niezwykły materiał aktorski do pracy. Wiedziałam, że to będzie zadanie, które lubię najbardziej – „dokopywanie” się do prawdy postaci. W scenie „Pamięć”, którą przeczytałam jako pierwszą, byłam bardzo poruszona – od razu pomyślałam, że to jest to, o czym ja sama chcę opowiadać ze sceny. W obrazie kobiety, która chce się rozwieść (podczas przesłuchania),reżyser utrudnił zadanie dodając do zjadania krem „Nutella”, który zapycha usta po to, aby trudno było przebić się z tekstem. ”Pieniądze” to scena, gdzie za wszelką cenę starałam się, aby była to kobieta z krwi i kości, a nie plakatowe wyobrażenie prostytutki. Aśka w „Ślubie” to wieczna imprezowiczka, na ślub siostry przyjechała także wstawiona, natomiast Jadwiga w obrazie „Śmierć” to najbardziej tajemnicza postać, jej emocje były dla mnie najtrudniejsze do rozpoznania. Starałam znaleźć w sobie impulsy do jak najbardziej prawidłowego oddania tego nagłego porywu miłości
Podczas rozpracowywania ról, co wydawało się Pani w nich najważniejsze?
Zdecydowanie prawda tych postaci. Każda z nich jest zbudowana ze mnie bardziej lub mniej i każda z ról ma w sobie pewną charakterystyczność: jakiś gest, rekwizyt, część kostiumu, bez którego dana postać nie może się obejść.
To była polska prapremiera, gdzie w scenie „Pamięć” zaznaczony zostaje przez aktora wiarygodny tytuł sztuki „Zjednoczenie dwóch Korei poprzez miłość”. Ta puenta wnosi bardzo wiele, jest odzwierciedleniem problemów pokazanych w tym przedstawieniu. Czy nie uważa Pani, że grając prostytutkę udowadnia, że nawet kobieta lekkich obyczajów może kochać i to bardzo, oddając ponad wszystko swój honor aby miłość zwyciężyła. To była szczególna sytuacja – to był kapłan, którego obowiązuje zakaz współżycia z kobietą według wierzeń religijnych. Czy przystępując do tej sceny brała Pani pod uwagę odrębność sytuacji, w jakiej się Pani znalazła?
Prostytutka, którą gram w obrazie „Pieniądze”- do momentu kiedy dowie się, że jest w życiu księdza inna, kobieta ma poczucie wstydu i cały czas stara się zakryć swoje ciało przezroczystym szlafrokiem. Ten wstyd wynika z odrzucenia przez kapłana jej miłości, którą żywi do niego, a usilne prośby o kontynuowanie dalszych spotkań, jednocześnie odrzucając honorarium mężczyzny, pozostaje dla niej sprawą pełną niedomówień ze strony księdza, jest bólem i rozczarowaniem kobiety, która darzy głębokim uczuciem mężczyznę noszącego koloratkę.
„Zjednoczenie dwóch Korei” jest pewnego rodzaju ciągiem obrazów, fragmentów dramatycznych, pomiędzy którymi nie ma wyraźnej jedności, czy spójności narracyjnej. Jest to raczej szereg opowiadań tematycznie ze sobą powiązanych. Nie jest to jednak sztuka abstrakcyjna. Wręcz przeciwnie – wpisuje się ona w pewnego rodzaju realistyczny i humorystyczny strumień świadomości. Jak się Pani odnajduje pracując w takich tematach?
Tak naprawdę to tylko tego typu sztuki mnie interesują. Niestety w wielu teatrach dzisiaj odchodzi się od psychologicznego i realistycznego pełnego prawdziwych emocji teatru. Uważam, że to ogromna szkoda. Ta tendencja w teatrach jest zadziwiająca, bo ja sama jako widz chciałabym coś przeżyć, zrozumieć, móc utożsamiać się z jakąś postacią, a nie tylko podglądać szybko zmieniające się obrazki. Mam nadzieję, że Teatr wcześniej czy później powróci do człowieka, do opowiadania o jego złożoności głębi i wielkości.
Miłość łączy się nierozerwalnie z cierpieniem, jest nałogiem, z którym nie udaje się walczyć, i z którego nie można się wyleczyć. O pragnieniu, którego nie można ugasić, a które nierzadko prowadzi do obsesji, szaleństwa, utraty własnej tożsamości. O tym, że miłość nadaje sens i pełnię naszego istnienia. I nawet jeśli przynosi jedynie ból i cierpienie, jesteśmy gotowi dla niej żyć i umierać. Jak Pani odbiera miłość w naszym życiu?
Dokładnie tak o niej myślę również dzisiaj. Według mnie najpewniej przejawia w nim się nasze społeczeństwo. Myślę też, że o miłości nie ma co mówić – po prostu trzeba kochać. Nawet kiedy jest to miłość nieszczęśliwa i nieodwzajemniona.
Gra Pani w wielu teatrach w Polsce, nawet w Niemczech, ale pomówmy o Pani dokonaniach krajowych. W roku 1999 zagrała pani Klarę w „Ślubach panieńskich” Al. Fredry w Teatrze Stu w Krakowie. Fabuła komedii opowiada historię dwóch panienek: Anieli i Klary, które postanawiają nigdy nie wychodzić za mąż i dręczyć mężczyzn swoją obojętnością. Komedia Fredry przedstawia miłość, jako wielką prawdziwą siłę, która pobudza ludzi do działania i przynosi radość życia. Fredro wierzył w potęgę miłości, która według niego jest szczęściem człowieka, jest radosna, zwieńczona małżeństwem, lecz trzeba o nią walczyć. Wtedy, 16 lat temu, jak Pani myślała o tym temacie?
Nadal tak myślę, że o miłość czasami trzeba zawalczyć, bo czasami uczucie jest tuż za rogiem. Grając w „Ślubach panieńskich” byłam dużo starsza niż moja bohaterka Klara. Wykonując tę rolę miałam wielką frajdę, bo przecież na uczucie nie ma rady i żadne śluby nie mają mocy wobec miłości.
Nie dawno zagrała Pani w swoim macierzystym Teatrze Nowym w Łodzi w prapremierze „Kokolobolo” R. Urbańskiego w reżyserii Jacka Glomba. To legenda o łódzkim Al. Capone, przedwojenny półświatek „Łódzko – Bałucka Opera za trzy grosze”. Przedstawienie było prezentowane na Festiwalu w ramach Łódź czterech Kultur 2012 – Generacje. Wystąpiła tam Pani w roli Eriki Reinhardt. Powstał film i książka o spektaklu. Jak wspomina Pani to przedstawienie?
To była wspaniała praca dla mnie, mimo iż to tak niewielka rola. Reżyser Jacek Glomb bardzo dokładnie nas przygotowywał do tej części „Kokolobolo”, w której ja gram. Przynosił wiele materiałów dotyczących Łódzkiego Getta. Grałam Erikę Reinhardt, żonę Hermana Reinharda, arystokratkę niemiecką, która wraz z mężem panoszy się, rządzi, a właściwie króluje w Łódzkim Gettcie dekorując wszędzie wszystko swastykami.
Zetknęła się Pani w swojej pracy zawodowej także z Szekspirem, gdzie w Teatrze Nowym w Łodzi wystąpiła Pani w postaci Regany. Zagrał wówczas tytułową rolę – Króla Leara Jan Frycz, a Tadeusz Łomnicki wystąpił w Learze w Teatrze Nowym w Poznaniu, zaś Teatr Polski w Warszawie wystawił Króla Leara z Andrzejem Sewerynem w reżyserii Jacgues’a Lassalle, zagrał także Leara Jan Englert w Teatrze Narodowym w Warszawie w wersji Prusa. Regana, którą to rolę Pani powierzono była nikczemną córką Króla Leara. Sztuka kończy się tragicznie – giną bowiem jeszcze dwie córki Króla Leara – Goneryla i szlachetna Kornelia, a Regana zostaje otruta przez własną siostrę. Przedstawienie kończy się śmiercią głównego bohatera. Czy to pierwsze spotkanie z wielkim poetą angielskim i czy Mikołaj Grabowski to reżyser wymagający? Jak Pani rozpracowywała tę postać, bowiem to klasyka?
Parę lat temu w tymże Teatrze zagrała Pani w dwuosobowej sztuce „Małe zbrodnie małżeńskie” E. E. Szmitta w reżyserii K. Deszcz rolę Lisy. Przewrotna, ironiczna i pełna zaskakujących zwrotów akcji psychodrama o związku dwojga kochających się ludzi. Jeden wyjątkowy wieczór z życia małżeństwa z piętnastoletnim stażem. Lisa – malarka, Gelles – pisarz, prowadzą ze sobą grę, pełną kłamstw i intryg, aby ujawnić co naprawdę ich łączy. Oboje zdają sobie sprawę, jak trudno zbudować trwały związek, zachować trwałość uczuć i nie znudzić się. Partnerem Pani był Dariusz Kowalski. Co wyniosła Pani z tego przedstawienia?
To było moje drugie spotkanie sceniczne z Darkiem Kowalskim jako moim mężem. Wcześniej zagraliśmy bardzo toksyczne małżeństwo w „Szalonej Grecie”, dostaliśmy bardzo dobre recenzje i świetnie nam się pracowało. Postanowiliśmy, że oboje zaczniemy szukać dla nas tekstu, który byłby scenicznym wyzwaniem i Darek znalazł „Małe zbrodnie małżeńskie”, poszliśmy z tą propozycją do Dyrektora i tak powstał spektakl, który gramy już 9 lat. Myślę, że była w nas potrzeba wyrażenia poprzez tekst problemów, które nas nurtowały. Jak w związkach trwających kilka czy kilkanaście lat utrzymać świeżość i trwałość uczuć? Jak przejść przez poszczególne etapy uczucia, które zawsze ewoluują w tę czy inną stronę?
Zagrała Pani także gościnnie w Teatrze Ludowym w Krakowie w komedii „Pół żartem, pół sercem” Billego Wildera. To inteligentna komedia, jak sam tytuł sugeruje, inspirowana jest kinowym przebojem lat 50’ ubiegłego wieku z Marylin Monroe, Jackiem Lemmonem i Tonem Curtisem. Podobnie jak w filmie bohaterami są bezrobotni. Wystąpiła Pani w roli Meg. Co to była za postać i co Pani zdaniem należało w tej roli podkreślić biorąc pod uwagę lata 50’?
Meg to naiwna dziewczyna, która zakochuje się w jednym z bohaterów. Całość jest podkreślona kostiumem z lat 50’, ja sama mam uszytą suknię na wzór tej najbardziej znanej białej plisowanej sukni Marylin Monroe. Cały ten wątek jest właściwie przedstawiony z „Pół żartem – pół serio”. Ważne było utrzymanie tej dziewczęcej naiwności mojej bohaterki, która zwierza się ze swoich uczuć swej nowo poznanej przyjaciółce i nie ma kompletnie pojęcia, iż jest to przebrany za kobietę jej wybranek.
W Teatrze Ludowym w Krakowie zagrała Pani jeszcze rolę Heleny, 32- letnią żonę trenera Książaka w „Disneylandzie” Stanisława Dygata w reżyserii J. Tumidajskiego. W 1967 roku Janusz Morgenstern zekranizował tę powieść St. Dygata pt. ”Jowita”. Jest to historia Marka Arensa młodego architekta i sportowca, który zmaga się z rzeczywistością i nie potrafi odnaleźć swojego miejsca w świecie, ani swojego sensu istnienia. Przez większość czasu podejmuje pochopne decyzje i zmienia je. Choć jest dobrze wykształcony, przystojny, żyje dostatnio i osiąga znaczące wyniki w sporcie jako „człowiek sukcesu” nie jest w stanie zaznać spokoju. Wszelkie jego miłości między innymi odnalezienie Jowity (dziewczyny poznanej przelotnie na balu maskowym), są jego imaginacją. Agnieszka – prawdziwa jego miłość, a także Helena – miłość platoniczna, prowadzą do konfliktów i w końcu do więzienia. Co wniosła nowego w Pani pracę ta postać – bez wątpienia rola interesująca?
Helena to świetna postać do zagrania, zaniedbywana przez męża, żyjąca właściwie jego sukcesami, odstawiona na boczny tor, chce znaleźć coś dla siebie, wyrwać jakiś skrawek, strzęp zainteresowania, uczucia, do podopiecznego Marka Arensa, którego trenuje jej mąż. Ciekawe było dla mnie też zmierzenie się z legendą polskiego kina w filmie, grała tę rolę Kalina Jędrusik.
Obejmując Pani pracę twórczą postanowiłam spektakl „Lunatycy Esch, czyli Anarchia” Hermana Brocha w adaptacji, reżyserii, scenografii Krystiana Lupy w Teatrze Starym w Krakowie pozostawić na koniec. Jako szczególne przedstawienie wybitne nagrodzone na Festiwalu Teatralnym Kontakt 95 w Toruniu i w Paryżu Grand Prix de la Critique francuskiego Związku Zawodowego Krytyków Dramatu i Muzyki za najlepszy zagraniczny spektakl roku. To jeden z największych pisarzy niemieckich, który odrzucił tradycję formy, narracji – wykorzystał nowe środki wyrazu m.in. monolog wewnętrzny. Ten świat, w którym Pani wystąpiła w roli Dziewczyny z Lazaretu, czy wtopienie w to przedstawienie było trudne, a także jak przebiegała praca nad sztuką z wybitnym reżyserem Krystianem Lupą?
Praca była fascynująca. On sam był wtedy w swoim najlepszym okresie, tuż przed literacką nagrodą Krytyki Francuskiej. Już wcześniej w PWST w Krakowie pracowałam z Krystianem Lupą i bez wątpienia było to najbardziej inspirujące spotkanie w moim życiu. To mistrz – czarodziej „Buzujący”- swoich aktorów, uchodzących na wyżyny swoich możliwości twórczych. Każe szukać w najmroczniejszych zakamarkach duszy rzeczy strasznych i pięknych. Efekty bywają piorunujące.
Zamknęliśmy rozdział teatralnych Pani kreacji scenicznych, przejdźmy zatem do ról filmowych, których zagrała Pani wiele mając talent aktorski i znakomitą fizyczną osobowość. Lista Schindlera – amerykański dramat wojenny, którym głównym bohaterem jest Oskar Schindler – niemiecki przemysłowiec, który uratował ponad 1000 Żydów. W obrazie Spielberga akcja dzieje się w Krakowie. Wystąpiła Pani w tym filmie w roli Dziewczyny z Getta. Co to był za obraz i jak Pani się w nim odnalazła? Jak odbierała Pani amerykańskiego reżysera Stevena Spielberga?
Steven Spielberg był bardzo bezpośredni, dawał konkretne uwagi i właściwie co ujęcie wymyślał coś nowego. To była piękna, poruszająca scena, niestety została wycięta, jestem w filmie tylko jako trup. Spielberg nakręcił tyle materiału, że mógłby powstać kilkunasto lub kilkudziesięcioodcinkowy serial, więc niektóre, nawet świetne sceny musiały wypaść. Dla mnie tak samo jak dla moich kolegów ze studiów udział w tym filmie był zaszczytem i honorowym wyróżnieniem. Większość studentów była na zdjęciach próbnych, a zagrali nieliczni. Właściwie tego dnia na planie zrozumiałam, co znaczy w filmie „Być” a nie „Grać”. Atmosfera była przerażająca: krzyczący Niemcy, szczekające psy – bałam się naprawdę – nie musiałam grać.
Wystąpiła Pani w wielu serialach telewizyjnych jak m.in. „Na dobre i na złe”. Jakie było tam Pani zadanie i co wniosła ta rola w Pani życie?
Grałam matkę dziewczynki, która miała wypadek jadąc na pierwsze spotkanie ze swym ojcem, którego po latach odnalazła. Dziecko powstało w wyniku sztucznego zapłodnienia, którego moja bohaterka poddała się za granicą. Nigdy córce nie powiedziała kto jest jej ojcem. To córka wynalazła dokumenty i skorzystała z nowego prawa, które pozwala dowiedzieć się dziecku, kto jest ich prawdziwym ojcem.
Gra Pani również w serialu „Adam i Ewa” rolę Kamilii Kłos – córkę Renaty i Kazimierza, przyrodnią siostrę Ewy –Dziewczyny Wiktora ( przyjaciela Adama ). Polska telenowela opowiadająca o miłości dwojga ludzi. Jak toczyły się losy Kamilii Kłos? Serial nie jest już emitowany, cz może Pani przybliżyć temat?
Obecnie grany jest z powodzeniem serial „Na wspólnej”- nagrodzony Telekamerą „Tele – Tygodnia”- najlepszy serial obyczajowy, gdzie gra Pani matkę Elizy. Jak będą toczyły się losy tego serialu i co w dalszej kolejności spotka matkę Elizy?
Sama tego nie wiem i bardzo jestem ciekawa co jeszcze scenarzyści napiszą dla całej naszej rodziny.
Ma pani 45 lat i wiele sukcesów jako dojrzała aktorka. Czy ma Pani jakieś plany filmowe lub teatralne?
Tak jak mówiłam – czekam na dalszy ciąg przygód mojej postaci Wandy Cieleckiej z „Na wspólnej”. Mam nadzieję, że po wakacjach wejdę w najbliższe premiery w Teatrze Nowym w Łodzi. Chodzę na castingi, jestem otwarta na propozycje, lubię nowe wyzwania – czekam co los przyniesie.
Co sprawia Pani większą satysfakcję: praca na planie filmowym czy w teatrze? Jaka jest różnica między tymi obiema profesjami?
Różnie to bywa, czasem teatr, czasem plan filmowy – wszystko zależy od materiału, nad którym pracuję. W teatrze mam poczucie solidniejszej pracy, w końcu próby trwają 2 miesiące lub dłużej, a w serialu właściwie często pierwsza propozycja aktora zostaje przyjęta bez specjalnych zastrzeżeń, czyli to co sobie aktor wymyśli i ułoży w parę dni. W teatrze zaś wszystko dzieje się tu i teraz – więcej zależy od aktora. Czasem w serialu zostaje wybrany wcale nienajlepszy aktorsko dubel, ale ten, w których nie ma błędów technicznych. Ja jestem raczej mocno wyrazistym typem, z moim temperamentem sprawdzam się podobno dużo lepiej na scenie. Na planie muszę się bardzo ograniczać i ciągle sobie powtarzać w myślach „mniej, dużo mniej”.
Co Pani lubi najbardziej w swojej pracy?
Kontakt z widzem na żywo. Uwielbiam kiedy zapada totalna cisza na widowni, kiedy czuję przejęcie widzów i wzruszenie w powietrzu. Lubię współpracę z aktorami, wzajemne wspieranie i pomaganie sobie, aby dobrnąć do finału przedstawienia i to poczucie, że z partnerami scenicznymi stwarzamy i budujemy jakiś nowy świat.
Czy znajduje Pani czas na prywatne życie?
Tak, oczywiście, chociaż są takie momenty, że wszystko akurat spada mi na głowę. Sporo czasu jestem poza domem, ale każdą wolną chwilę staram się wykorzystać „na maxa” dla siebie i dla rodziny.
Czego Pani życzyć, więcej ról teatralnych czy filmowych?
Po prostu pracy, dużo pracy – z dobrymi reżyserami nad ciekawymi projektami.
Dziękuję za rozmowę.
foto: Mateusz Owczarek, Dawid Stube
Jeden komentarz
Wspaniala aktorka pamiętam ją z serialu Adam i Ewa gdzie zagrała Kamile cudowny serial dzięki niej wprowadzala wiele emocji bez niej bylby nudny i głównie dla niej go oglądam.